Żałosne skutki prania mózgu
Pamiętam pewną moją znajomą jeszcze z czasów mojej młodości gdy mieszkałem w Polsce w latach 70., w okresie rządów komuny. Nazywała się Lilianna B. Była członkinią naszego zboru, niezamężną urzędniczką, około 30 letnią. Pojechała prywatnie do Austrii gdzie zetknęła się z pewnym religijnym środowiskiem i przeżyła tak zwany chrzest Duchem Świętym. Wróciła do Polski pełna zapału do pracy misyjnej. Nawracanie na swoją wiarę ludzi w naszym katolickim kraju, rządzonym w dodatku przez komunistów, było wtedy dosyć ryzykowne. Ja wiedziałem o tym i odrzuciłem jej propozycję abyśmy wspólnie rozdawali literaturę religijną ludziom w naszym mieście Warszawie. Lilianna miała mi to za złe, zresztą nie tylko mnie, lecz także innym osobom, członkom naszego zboru, które odmówiły jej pomocy w jej misji.
Po paru miesiącach Lilianna przestała przychodzić do zboru. Co się stało? Postanowiłem to sprawdzić. W owych czasch mało kto z nas miał w domu telefon, a ponieważ nie było lepszego wyjścia, postanowiłem złożyć jej niespodziewaną wizytę w jej domu w Aninie. Przyjęła mnie, owszem, gościnnie. Gdy zapytałem ją co się stało że tak długo nie pojawia się w zborze, odpowiedziała, że już przestała wierzyć. Dlaczego – spytałem zdziwiony – co się stało? – Gdybyś został wyrzucony z pracy parę razy, nie mogł znaleźć nowej i jeść by ci się zachciało, to też byś zrobił to samo – odpowiedziała.
Inny przykład, pochodzi z czasów późniejszych, z lat 90., gdy mieszkałem już w Montrealu. Często pomagałem imigrantom mającym kłopoty z uzyskaniem prawa do pobytu stałego w Kanadzie. Uchodźcy z Polski nie byli mile widziani w Kanadzie w tym czasie, bo komuna już, że tak powiem, dogorywała i zaczęły się demokratyczne przemiany ustrojowe w Polsce. Jednym z osób ubiegających się o prawo do pobytu stałego była pewna Wanda A. Nie mając lepszego wyjścia, postanowiła wejść w związek małżeński z pewnym Józkiem, sąsiadem z mojej ulicy. Pomagałem im wypełnić formularze imigracyjne. Wzięli ślub i zamieszkali razem. Dzięki temu Wanda otrzymała z urzędu imigracyjnego upragnione papiery; ale ten ich fikcyjny, „papierowy” związek nie trwał długo. Wzięli rozwód. Nie wiem dokładnie jak do tego doszło, bo ona obwiniała jego, a on ją. Józek powiedział mi, że głównym powodem rozpadu ich związku był jej fanatyzm religijny, a ona, że wyrzucił ją z domu z innego powodu. Ale mniejsza z tym. Po rozejściu się z nim Wanda przyłączyła się do zboru zielonoświątkowego i zaczęła działać na polu misyjnym, podobnie jak wspomniana wcześniej Lilianna. Rozdawała literaturę religijną ludziom na mieście, a ponieważ nie znała angielskiego i francuskiego, musiała ograniczyć się do dość małego środowiska polonijnego w Montrealu. Zaczepiała każdego Polaka napotkanego przypadkowo na ulicy, aby podzielić się swoim świadectwem wiary i nawrócić go. Paru moich znajomych powiedziało mi, że spotkawszy ją na mieście, nie wiedzieli jak się od niej odczepić, bo była tak nachalna. Ja też spotkałem ją przypadkowo parę razy. Raz koło banku, przy przystanku autobusowym. Kiedy oddalałem się od niej, podniosła rękę do góry i zawołała na cały głos: Uwierz w Pana Jezusa a będziesz zbawiony! Ludzie którzy to słyszeli prawdopodobnie nie wiedzieli o czym mówi, bo mało kto rozumie język polski w tym trzymilionowym, wieloetnicznym mieście.
Historia Lilianny B. i Wandy A. świadczy o tym, co może stać się z ludźmi, którzy biorą na serio takie słowa Biblii jak np. „Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii!” (1 Kor 9,16) lub „Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa” (Łk 9,24) oraz inne mity i metafory biblijne.