• Od lat mieszkam w Kanadzie, a dziwi mnie często język polski używany przez ludzi na pozór inteligentnych w Polsce. Oto przykłady błędów i barbaryzmów językowych. Podam kilka, najbardziej moim zdaniem rażących.
Kiedyś katolicy propagowali hasło – „Jan Paweł II – świadek nadziei”. Co chcieli przez to powiedzieć? Nie wiem. Bo jak można być świadkiem nadziei? Nadzieję można pokładać w kimś lub czymś, może ją coś budzić, wzniecać, dawać; można też być świadkiem trendów, przemian budzących nadzieję, ale nie można jej uosabiać.
Następnie, często słyszy się o obrażaniu czyichś uczuć religijnych, a nawet jest ustawa która tego mocno zabrania. Ale czy można uosabiać uczucia? „Uczucie”, podobnie jak „nadzieja”, są to pojęcia podrzędne a nie nadrzędne, podmiotowe. Można więc obrażać człowieka, a jego uczucia tylko ranić, godzić w nie.
Jest to zatem dziwna, mętna polszczyzna.
Dalej, w czasach PRL-u media posługiwały się językiem nowomowy, propagowały doktrynę Breżniewa o „Ograniczonej suwerenności państw bloku wschodniego”. Czy może istnieć ograniczona suwerenność? ! Ograniczona może być władza, autonomia, ale nie suwerenność. Przeczy to samej definicji tego słowa. Suwerenność jest, albo jej nie ma, nie ma trzeciej możliwości.
Poza tym, od co najmniej 30 lat polski język jest zaśmiecany różnymi anglicyzmami. Czy nie lepiej powiedzieć przepraszam zamiast sorry, inwestor zamiast deweloper, albo siać nienawiść zamiast hejtować?
Polacy, szanujcie język swoich przodków, poetów i pisarzy – Prusa, Konopnickiej, Żeromskiego i innych wielu, dla których takie wyrażenia były zupełnie obce, których dzieła czyta się do dzisiaj z prawdziwą przyjemnością.