Chiny
Już w czasach mojego dzieciństwa słowo „Chiny” robiło na mnie duże wrażenie. Kryło się w nim coś wielkiego, cudownego, magicznego i niepojętego. Na dźwięk tego słowa dreszcz przechodził człowieka. Jakie to wspaniałe, że te same Chiny budzą teraz w piszącym te słowa starcu te same myśli i uczucia.
Jak pamiętam, kraj ten przodował we wszystkim na świecie. Chińska kuchnia, ceramika, malarstwo, sztuka, literatura i architektura były zawsze najlepsze. Nawet w Japonii najlepsze restauracje są obecnie chińskie. Jest tylko jedna dziedzina która, moim zdaniem, nigdy nie rozwinęła się w tym kraju, mianowicie muzyka. Dla mojego „zachodniego” ucha brzmi ona okropnie. (Ale kiedy mieszkałem w Paryżu, miałem dosyć bogatą kolekcję chińskich nagrań, które podarował mi pewien znajomy Chińczyk przed powrotem do swojego kraju. Po pewnym czasie przyzwyczaiłem się trochę do tych dziwnych dźwięków, ale nigdy nie polubiłem ich). Może się mylę, ale wątpię czy Chiny kiedykolwiek miały swojego Beethovena, Bacha, Mozarta, Debussiego, czy Schumanna.
Czytając ostatnio biografię Genghis Khana, dowiedziałem się, że jego armia zdołała przedrzeć się przez Mur Chiński w XIII wieku, podobnie jak Niemcy przez francuską Linię Maginota. Myślę, że wielu współczesnych Chińczyków z niedowierzaniem przyjmuje podania niektórych źródeł, iż Mur ten został zbudowany w dwa lub trzy… dni, i że do jego budowy zmobilizowano cały naród, wszystkich zdrowych ludzi, nawet dzieci.
Coś równie sensacyjnego usłyszałem kiedyś w muzeum Luwru, w dziale sztuki egipskiej. Pewien znajomy Francuz zaprowadził mnie tam specjalnie po to, by pokazać mi słynny relief pochodzący ze świątyni, która istniała kiedyś w mieście Dendera. Wskazujac palcem na wymalowane na suficie znaki zodiakalne powiedział, że historia Egiptu liczy, nie 5 tysięcy lat, jak często się słyszy, lecz… 40 tysięcy lat.
My, ludzie Zachodu, jesteśmy dziećmi, właściwie jeszcze szczeniakami, w porównaniu na przykład, z Hindusami, Chińczykami lub Egipcjanami. Co gorsza, tej naszej niedorosłości towarzyszy ignorancja, głupota, arogancja i niezdolność do zrozumienia innych narodów i kultur. Na domiar złego, jesteśmy chyba największymi w świecie grzesznikami. I pomyśleć, na przykład, że nie naszym politykom, lecz garstce młodych sportowców, graczy w ping-ponga, udało się otworzyć dla nas drzwi do Chin!
Gdy otrzymałem kiedyś propozycję napisania artykułu dla pewnego chińskiego pisma na dowolny temat, byłem tak zaskoczony, że nie wiedziałem co odpowiedzieć. Ale po chwili namysłu pomyślałem: „Czemu nie? Przecież cenię Chińczyków, przede wszystkim za ich humanizm”. Stare rzymskie powiedzenie: „Nic co ludzkie nie jest mi obce” bardziej pasuje do Chińczyków niż do Rzymian.
Ów humanizm i poczucie humoru to cechy wielkiego narodu. Ale ja dodałbym do tego jeszcze wytrwałość – zdolność do przetrwania w każdych warunkach, zarówno dobrych, jak i złych. Hermann Hess w swej słynnej książce ‚Siddartha’ włożył w usta jednego z bohaterów takie oto słowa: „Umiem myśleć, czekać i obywać się bez większych potrzeb”. Uważam, że te właśnie cechy czynią człowieka wielkim, niezwyciężonym – zwłaszcza zdolność obywania się bez większych potrzeb. Amerykanie nie nauczyli się dotąd niczego. Być może dlatego Ameryka okazuje już oznaki dekadencji, chociaż liczy sobie dopiero ponad 200 lat. Kiedyś w Paryżu (mieszkałem w tym mieście w latach 1930-1940) mój znajomy Lawrence Durrell powiedział do mnie „Ty podły Chińczyku”. Był to dla mnie prawdziwy komplement. Czasami zastanawiam się czy w moich żyłach nie płynie trochę wschodniej krwi, a ściśle mongolskiej lub chińskiej. Widząc mnie po raz pierwszy, ludzie często pytają mnie, czy przypadkiem nie jestem z pochodzenia Azjatą. Bardzo lubię słyszeć to pytanie. Wiem na pewno, że z pochodzenia jestem Niemcem, do czego nie lubię się przyznawać. Nawet w moim stylu pisania dostrzegam podobieństwo do Chińczyków. Piszę o tym co było, co jest i co dzieje się obecnie. Analizy psychologiczne uważam za bezsensowne. Moim zdaniem, postępowanie bohatera powinno mówić samo za siebie.
Jednak najbardziej podziwianym przeze mnie pisarzem jest Rosjanin Fiodor Dostojewski. Nie ma chyba literata bardziej obcego kulturze chińskiej aniżeli on. Zastanawiam się co Chińczycy myślą o nim. Czy uwielbiają go, czy nienawidzą? Uważam, że bez Dostojewskiego w literaturze światowej byłaby wielka luka. Strata dzieł Szekspira, którego Chińczycy uważają chyba za dzikusa, nie byłaby tak wielka, jak strata dzieł Dostojewskiego.
Niestety, nigdy nie byłem w krajach do ktorych najbardziej chciałem pojechać, a ściśle do Indii, Tybetu, Chin, Japonii i Islandii. Ale zwiedzałem je w wyobraźni. Próbowałem kiedyś namówić wydawcę pewnego brytyjskiego pisma do służbowego oddelegowania mnie do Lhasa, Timbuktu i Mekki, ale nie zgodził się, chociaż przyrzekłem mu, że nie będę zatrzymywać się długo w żadnym z tych miast. Jednak te trzy tajemnicze miasta nadal mnie fascynują, kuszą swym urokiem.
Uważam, że ludzie są wszędzie ludźmi, nawet w najciemniejszych zakątkach Afryki. Kiedy myślę o Chinach, myślę o Chińczykach jako o narodzie, a nie o tym, co ich dzieli. Ameryka próbuje dać światu obraz zjednoczonego narodu, „jednego i niepodzielnego”. Nic bardziej mylnego. W naszym kraju jest mnóstwo walk o wpływy i podziałów, nie tylko etniczno-regionalnych. Żyje w nim też spora część największej biedoty świata. Prawdopodobnie żyją w nim również najwięksi bogacze. Uprzedzenia rasowe i barbarzyńskie zachowania, to zjawiska dość powszechne, nawet wśród dominującej rasy białej. Jak wspomniałem, Ameryka szybko chyli się ku upadkowi. Przypuszczam, że stare, ubogie kraje, wkrótce wyprzedzą nas, a ci, co wymyślili sztuczne ognie przeżyją tych, co wynaleźli bombę atomową. My, Amerykanie, może kiedyś dotrzemy do wszystkich planet i przywieziemy z każdej z nich próbkę gruntu, ale nigdy nie dotrzemy do serca wszechświata, które znajduje się w duszach najuboższych, najwzgardzeńszych istot ludzkich.
Obawiam się, że stary slogan: „Braterstwo wszystkich ludzi” już zdezaktualizował się. Zachodnim krajom nie można już ufać, bez względu na to jak bardzo demokratyczne są ich rządy. Dopóki tym światem rządzić będą bogaci, nigdy nie zabraknie w nim wojen, chaosu, biedy i krzywdy ludzkiej. Przywódcy godni zaufania gdzieś się pochowali. Musimy na nowo ich szukać, łowić w sieci niczym ryby. Pamiętajmy co powiedział kiedyś Swami Vivekananda: „Zanim urodził się Guatama, na świecie żyło dwudziestu czterech innych Buddów”. Po co więc szukać zbawców narodu? Każdy z nas powinien liczyć tylko na siebie. Pewien znany mędrzec powiedział: „Nie szukaj cudów, cudem jesteś ty sam”.
Tekst pochodzi z wydanej w 1976 roku książki Henryka Millera, p.t. „Sextet”
Przekład: Jerzy Sędziak
© Copyright by Jerzy Sędziak