Obyczaje i mentalność katolickich apologetów,
część II
Żałosne wywody i argumentacje członków klanu Lewandowskich
Krytyka artykułu „Wierzyć czy myśleć” jaka ukazała się w 2004 roku na portalu „Trynitarianie„, nie jest jedynym atakiem na mnie ze strony katolickich apologetów. Ukazywały się w minionych latach także w Racjonaliście, portalu o nazwie Wuj Zbuj i paru innych; było ich w sumie ponad 20. Wszystkie były opatrzone podpisem „Jan Lewandowski”. Opowiem więc w paru słowach co wiem o tym moim oponencie sprzed lat, z którym przez długi czas prowadziłem długie, ostre polemiki do czasu gdy zorientowałem się z kim naprawdę mam do czynienia.
Kilka lat temu napisałem tekst „Obyczaje katolickich apologetów – czas położyć kres temu” w którym zaapelowałem do dziennikarzy mieszkających w Polsce o zbadanie tożsamości tego osobnika oraz osób produkujących się na portalu „Trynitarianie”. Widocznie mój apel zadziałał, bo ostatnio ów „Lewandowski” ujawnił się, a na YouTubie, można nawet obejrzeć kilka filmów z jego udziałem. Zastanawia mnie tylko, dlaczego ten facet, który jak twierdzi zajmuje się apologetyką od ponad 20 lat, nie chciał ujawnić się przez tyle lat? Co skłoniło go do wyjścia z apologetycznego „bunkra” w którym tak długo się chował? Czy w jego oryginalnej metryce urodzenia rzeczywiście widnieje imię i nazwisko „Jan Lewandowski” czy może to jakiś farbowany lis? Wydaje się prawdopodobne, że zachowywał się tak dlatego, bo nie chciał brać na siebie odpowiedzialności za teksty publikowane w sieci pod tym imieniem i nazwiskiem oraz dlatego, iż te liczne opracowania apologetyczne nie były jego samodzielnym dorobkiem.
Z moich badań wynika, że ten człowiek był autorem mnóstwa opracowań polemiczno-apologetycznych już w latach 2004-05. Trzeba być baardzo naiwnym aby w to uwierzyć, bo mógł mieć wtedy zaledwie dwadzieścia parę lat, był świeżo po studiach. Jestem więc pewien, że to nie jest jego własny dorobek, lecz zespołu ludzi. Dlatego w niniejszych rozważaniach nie będę używał imienia „Lewandowski”, lecz „Lewandowscy” lub „rodzina Lewandowskich”, mając oczywiście na myśli ów zespół. Owi anonimowi Lewandowscy mają specyficzny sposób działania – długimi mętnymi wywodami próbują zagadać, zagłuszyć głos rozsądku, odwieżć uwagę czytelnika od meritum. W dodatku wrzucają mnóstwo zbędnego materiału, niemającego specjalnego związku z omawianym w danej chwili zagadnieniem, wymyślają jakieś własne interpretacje greckich słów i wyrażeń, a przy tym w lekceważący sposób traktują oponentów, nawet tak poważną postać historyczną jaką jest Celsus, czego nawet sam Orygenes nie czyni. Krótko mówiąc, są to perfidni, wyrachowani krętacze, jedni z takich, którzy zdolni są nawet do fałszowania tekstu „Modlitwy Pańskiej” (link na dole).
W niniejszym opracowaniu powołuję się na niektóre wypowiedzi grecko-rzymskiego filozofa Celsusa, oraz jego oponenta Orygynesa. Obaj żyli i działali w II wieku, czyli mniej więcej w tym samym okresie. Pewne źródło podaje:
„Celsus, grecko-rzymski filozof i pisarz jest znany przede wszystkim jako autor zaginionego dzieła Prawdziwe słowo napisanego około roku 178, będącego pierwszym znanym pisemnym wystąpieniem antychrześcijańskim. Pośród licznych zarzutów stawianych chrześcijanom, Kelsos twierdzi m.in., że Jezus był magikiem i oszustem pochodzącym z nieprawego związku Maryi i rzymskiego legionisty Pantery oraz że chrześcijanie kilkakrotnie fałszować mieli i modyfikować treść Ewangelii, będących w jego opinii i tak pełnymi sprzeczności. Polemikę z nim podjął Orygenes w książce Przeciw Celsusowi, dzięki obszernym cytatom w jego traktacie najważniejsze tezy Celsusa są dziś nadal znane”.
Dlaczego oryginalne dzieło Celsusa „Prawdziwe Słowo” nie przetrwało w wersji oryginalnej do naszych czasów? Oczywiście dlatego, że poniszczyli je religijni zapaleńcy, podobnie jak i wiele innych cennych pism krytycznych wobec młodej religii chrześcijańskiej. Nie mając zatem lepszych źródeł, zmuszony jestem opierać się w moich rozważaniach na tym co mam do dyspozycji – czterech ewangeliach kanonicznych i apologetycznych wywodach Orygenesa który cytuje dość obszerne fragmenty wspomnianego dzieła Celsusa. Są też oczywiście inne źródła krytyczne wobec chrześcijaństwa dostępne w sieci, między innymi tutaj
Teraz spójrzmy co pisze rodzina Lewandowskich na mój temat i mojego artykułu. Moje dzisiejsze odpowiedzi zaznaczam inicjałami mojego imienia i nazwiska „JS„, a wcześniejsze, z którymi polemizują Lewandowscy, na czerwono i kursywą. Komentarze Lewandowskich zaznaczam kolorem niebieskim.
Lewandowscy
Niniejszy tekst jest polemiką z tekstem Jerzego Sędziaka pt. Wierzyć czy myśleć?, opublikowanym w Serwisie Racjonalista. W tekście tym Sędziak próbuje zdyskredytować przekaz ewangeliczny i wiarę chrześcijańską za pomocą różnych (najczęściej dość infantylnych) argumentów. Z poniższego tekstu J. Sędziaka nic nie wycinam, poza dwoma jego drobnymi uwagami o esseńczykach i Królestwie Bożym w przepowiadaniu Jezusa, z którymi polemizowałem już w debacie o Qumran (która na niniejszej stronie www była publikowana w poprzednich częściach niniejszego cyklu polemik z Racjonalistą). Robię to po to, aby nie powielać w sposób zbędny nadmiaru omawianego już z Sędziakiem materiału. Przechodzę więc do polemiki.
Prokurator rzymski Piłat zadał Jezusowi pytanie: „Co to jest prawda?” (Ew, Jana 18, 38) i nie czekając na odpowiedź wymknął się z pomieszczenia w którym Jezus był przesłuchiwany. Jeśli Jezus naprawdę był „Logos”, Słowem Wcielonym, drugą osobą Trójcy Świętej, to należałoby dojść do wniosku na podstawie tej sceny, że albo Piłat był tego dnia pijany, albo autor ewangelii zwyczajnie zakpił sobie z czytelników. Bo co mogłoby być dla nas ważniejsze aniżeli znać odpowiedź na pytanie które dręczy ludzkość od wieków? Gdyby świat dowiedział się raz na zawsze co to jest prawda, problem religii zostałby raz na zawsze rozwiązany. Ale Piłat wszystko popsuł, zaprzepaścił historyczną szansę jaka nadarzyła się ludzkości; szansę usłyszenia z ust Syna Bożego definicji prawdy.
Lewandowscy:
Dziwnie Sędziak „czyta” Ewangelie, skoro przegapił tyle wyjaśnień Jezusa odnośnie prawdy, szukając tych wyjaśnień dopiero w sytuacji gdy Jezus stoi przed Piłatem (czyli de facto wtedy, gdy już nie było czasu na jakiekolwiek szczegółowe wyjaśnienia).
Wydaje się jednak, że to nie Piłat zawinił, lecz autorzy ewangelii. Grecki filozof Celsus, według relacji Orygena, powiedział lub napisał do Ojców Kościoła w II wieku: „Wy już kilka razy przeredagowywaliście wasze ewangelie.” On wiedział najlepiej, że Jezus opisany w ewangeliach to nie wizerunek Boga, lecz postać stworzona na wzór i podobieństwo kapłanów, i że ten główny „bohater” ewangelii ma niewiele wspólnego z Jezusem historycznym, który żył około sto lat wcześniej.
Lewandowscy:
A skąd Celsus miał niby wiedzieć jaki Jezus był naprawdę, skoro nie był Żydem tylko Grekiem i urodził się ok. 100 lat po Nim?
JS: Co za bzdurny argument. Równie dobrze można powiedzieć: A skąd rodzina Lewandowskich miałaby niby wiedzieć jaki Jezus był naprawdę, skoro nie są Żydami tylko Polakami i urodzili się 2000 lat po Nim? W tak nieudolny sposób próbują zdyskredytować Celsusa; ale nawet Orygenes tego nie czyni, skoro tak chętnie cytuje obszerne fragmenty jego dzieła „Prawdziwe Słowo” w swoim polemicznym tekście „Przeciwko Celsusowi”.
Dalej piszą:
Po drugie, przeredagowywanie Ewangelii, nawet jeśli miało miejsce, nie musi świadczyć o zmianie ich treści. Każdy autor danego dzieła przerabia coś w nim jeszcze nim ostatecznie je wykończy. Powinien o tym wiedzieć zwłaszcza Sędziak, który jest publicystą. Zmiany i przeredagowywanie może być czysto stylistyczne, nie musi ono ingerować w treść. Tym samym powyższy cytat Celsusa, póki nie dotyczy jakichś namacalnych konkretów nie jest żadnym dowodem na to, że w Ewangeliach dokonywano istotnych zmian treściowych.
JS: To ostatnie zdanie to prawdziwa perełka. Lewandowscy domagają się „namacalnych konkretów”. Żeby móc je podać, trzeba mieć do dyspozycji oryginały tekstów ewangelii kanonicznych. Ale szkopuł w tym, że nikt ich nie ma, ani nawet nie widział. Celsus, który żył w II wieku najwidoczniej miał jakieś wiarygodniejsze od nas informacje na ten temat. Nawet Orygenes nie stara się w tym miejscu zarzucić mu nieuczciwość w tym względzie.
Gdybyśmy chcieli zgodzić się z tym, że Jezus był Bogiem, to logicznie rzecz biorąc, musiałby on spełnić pewne podstawowe warunki; a mianowicie, musiałby być wzorem mądrości, nieomylności, a przede wszystkim musiałby być oryginalny, skoro przyniósł światu nową, dotychczas nieznaną naukę, prosto z nieba od samego Boga. Autor ewangelii Jana włożył w jego usta następujące słowa: „Mówię tak, jak mnie mój Ojciec (czyli Bóg) nauczył” (8, 28).
Lewandowscy:
Mądry, nieomylny – to rozumiem. Ale skąd Sędziak wytrzasnął sobie, że Jezus musiałby nauczać czegoś „oryginalnego”? Chodziło raczej o wskazanie na to, co jest właściwe. Oryginalność chrześcijaństwa polega na tym, że jest ono oryginalne jako jedyny w swym rodzaju komponent elementów, które choć występowały już w innych systemach światopoglądowych, to jednak w żadnym z nich nie układają się dokładnie w taki sam unikalny sposób jak w chrześcijaństwie.
JS: Co za niemądry argument. Która religia nie jest „oryginalnym jako jedynym w swym rodzaju komponentem elementów”? Prawie w każdej można znaleźć podobieństwa do innych, zwłaszcza w islamie, judaizmie i chrześcijaństwie, które mają wspólne korzenie w Biblii. Chodzi po prostu o to, że Jezus, posłaniec Boga, powinien głosić rzeczy niesłychanie nowe i wielkie dla świata. Głosił przecież „Mówię tak, jak mnie mój Ojciec nauczył”. Ale jego nauka wcale nie błyszczy oryginalnością. Jest na to wiele przykładów.
Tymczasem Jezus opisany w ewangeliach nie spełnia żadnego z tych warunków, czego chrześcijanie na ogół nie widzą lub nie chcą widzieć. Bo czy człowiek obdarzony wielką mądrością oraz boską władzą nad naturą przeklinałby drzewo figowe?
Lewandowscy:
Jeśli miało służyć to dobitnej ilustracji pewnych prawd wiary (a wszystko wskazuje na to, że tak właśnie było – polecam dokładną lekturę Ewangelii w tym temacie, lub lekturę komentarzy biblijnych odnośnie tego tematu) to jak najbardziej Jezus mógł tak zrobić. Czemu Sędziakowi tak trudno pojąc tak proste sprawy? Nie wiem, widocznie nie pasują mu do tezy, to jedyne wyjaśnienie jakie przychodzi mi do głowy. Innymi słowy, w swym rozpaczliwym szukaniu kija przeciw Jezusowi Sędziak chwyta się wprost wszystkiego, włącznie ze stwarzaniem sztucznych problemów. „Racjonalistom” wydaje się, że coś jest „w sposób oczywisty nierozsądne” tylko dlatego, że to jest z punktu widzenia ich subiektywnego ego nierozsądne (!).
JS: Tak. To zachowanie Jezusa było bardzo nierozsądne, a komentarz Lewandowskich jeszcze bardziej; jest zwykłym wodolejstwem.
Tym bardziej, że była to pora roku gdy figi na drzewach nie owocowały w Palestynie.
Lewandowscy:
Jak widać, Sędziak nie wie, że drzewa figowe owocują dwukrotnie. W czasie gdy Jezus podszedł do drzewka figowego (było to tuż przed Paschą, pod koniec marca, 6 tygodni przed pojawieniem się fig) na drzewkach figowych pojawiają się tzw. taqsh (nazwa arabska), tzn. takie małe jadalne gałeczki, które zwiastują późniejsze pojawienie się fig. Jeśli nie znajdziemy taqsh na danym drzewku, to wtedy wiemy już, że drzewko nie wyda fig kilka tygodni później. W tym wypadku staje się zupełnie zrozumiałe, czemu Jezus podszedł do drzewka figowego aby znaleźć „coś” (Mk 11,13) na nim, w czasie gdy nie było jeszcze pory na figi. Był to czas w którym można już było orzekać o tym, czy dane drzewko wyda figi. Autor Mk zdaje się również nie wiedzieć o taqsh, stąd zauważa, że Jezus nic nie znalazł na drzewku figowym, „gdyż (gar – przyp. J.L.) nie był to czas na figi” (Mk 11,13). Sugeruje to, że Jezus szukał fig na drzewie w okresie, gdy fig tam jeszcze być nie powinno. Jednakże, dzięki analizie wewnętrznej wiemy, że autor Mk nie był semitą. Bardziej obeznany z semickimi realiami geograficznymi autor Ewangelii Mateusza nie czyni już tej samej uwagi, gdy opisuje tę samą sytuację (por. Mt 21,19). Sprawa jest jak widać do wyjaśnienia przy odrobinie nieco większej ilości wiadomości, niż te wiadomości, które prezentuje Sędziak.
JS: Dalszy ciąg lania wody. Co to ma do rzeczy? Chodzi tu o zachowanie się Jezusa w tej sytuacji, a nie o czyjąś znajomość lub nieznajomość praw przyrody.
Przypomina to nie działanie Boga, lecz tanie sztuczki szarlatańskie. W tym miejscu przychodzi mi na myśl wiersz Mickiewicza „świsnął szablą (Twardowski) koło ucha, już z żołnierza masz zająca”.
Lewandowscy:
Jak wyżej.
A czy mądrym może wydać się myślącemu człowiekowi Bóg, w przejściowo ludzkiej postaci, który przeklina i wysyła do piekła faryzeuszów, którzy jak uczy historia, odegrali pozytywną rolę w dziejach judaizmu?
Lewandowscy:
Jezus temu nie przeczył. Powiedział bowiem:
„Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią” (Mt 23,2-3, BT). Widać więc, że Jezus potępiając faryzeuszy nie negował w rzeczywistości ich zasług teologicznych, skoro zalecał posłuszeństwo ich naukom. Czemu Sędziak to już przemilczał? Jezus potępił jednak faryzeuszy za konkretne złe uczynki, Ewangelie obfitują w konkrety na ten temat. Więcej: Mt 15,3n.; Mk 7,9n.
JS: Taki jest właśnie tok rozumowania religiantów. Jezus dosłownie miesza ich z błotem, a oni uczepili się jednego miejsca i desperacko go cytują aby usprawiedliwić ten jego fatalny błąd. Bo czy mądrym może wydawać się myślącemu człowiekowi bóg w przejściowo ludzkiej postaci, który przeklina i wysyła do piekła tych ludzi, którzy, jak uczy historia, odegrali pozytywną rolę w dziejach judaizmu? Żydzi twierdzą, że to głównie dzięki faryzeuszom przetrwali, jako naród, wielowiekowy okres diaspory. Jezus zaś potępiał ich, uważał za obłudników i szkodników religijnych, nazywał nawet dziećmi diabła i groził ogniem piekielnym. Spójrzmy na te przykłady. W Ewangelii Mateusza rozdział 23 mówi do nich:
„Biada wam, przewodnicy ślepi” (w.16)
„Głupi i ślepi!” (w.17)
„Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy!” (w.23)
„… podobni jesteście do grobów pobielanych” (w.27)
„…zewnątrz wydajecie się ludziom sprawiedliwi, lecz wewnątrz pełni jesteście obłudy i nieprawości” (w.28)
„…Węże, plemię żmijowe, jak wy możecie ujść potępienia w piekle?” (w.33)
„Strzeżcie się kwasu faryzeuszów i saduceuszów” (Mat. 16:6)
W ewangelii Łukasza rozdział 11 czytamy:
„… Właśnie wy, faryzeusze, dbacie o czystość zewnętrznej strony kielicha i misy, a wasze wnętrze pełne jest zdzierstwa i niegodziwości” (w.39)
A w ewangelii Jana mówi:
”… Dlaczego nie rozumiecie mowy mojej? Bo nie możecie słuchać mojej nauki. Wy macie diabła za ojca i chcecie spełniać pożądania waszego ojca. Od początku był on zabójcą i w prawdzie nie wytrwał, bo prawdy w nim nie ma. Kiedy mówi kłamstwo, od siebie mówi, bo jest kłamcą i ojcem kłamstwa” (8:42-44).
Właśnie z powodu tak złych opinii Jezusa o sługach tego zakonu, słowo „faryzeusz” kojarzy się do dzisiaj, dość powszechnie, z obłudą i zacofaniem. A jakie „zasługi teologiczne” mogli mieć ci ludzie? Jezus uważał, że niszczyli je swoim postępowaniem.
Na temat świątyni Salomona wypowiedział się, że „nie pozostanie z niej kamień na kamieniu, który by nie został rozwalony”, chociaż wiemy, że po dziś dzień stoi spory jej fragment – Ściana Płaczu pod którą modlą się Żydzi.
Lewandowscy:
Nie wiem jak dorosły człowiek może formułować tak infantylny zarzut, oparty na aż takim przesadnie dosłownym odczytaniu tekstu (ten sam błąd co „racjonaliści” w tym miejscu popełniają różnej maści sekciarze wypaczający za pomocą takiego dosłownego rozumienia Pismo – jak widać jedni i drudzy mają ze sobą więcej wspólnego, niż komuś mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka). Przecież nikt na serio nie odczytuje dosłownie pewnych potocznych zwrotów. Weźmy np. stwierdzenia: „zapadł się pod ziemię” i „rozpłynął się w powietrzu”. Używamy tych zwrotów wtedy, gdy chcemy wyrazić myśl, że ktoś zaginął. Czy jednak używając takich zwrotów jak „zapadł się pod ziemię” i „rozpłynął się w powietrzu” mamy na myśli dokładnie to, że jest on gdzieś pod ziemią, lub że rozpłynął się w powietrzu jak eter? Oczywiście, że nie, nikt nie odczytuje dosłownie takich stwierdzeń. Podobnie nikt poważny nie będzie interpretować dosłownie słów Jezusa „nie pozostanie z niej kamień na kamieniu, który by nie został rozwalony”, zarzucając Mu, że gdzieś jakiś kamień z muru Świątyni jerozolimskiej nie pozostał zwalony.
JS: To nie „gdzieś jakiś kamień z muru”, lecz wielki fragment tej świątyni, który nie uległ spaleniu przez Rzymian, zachował się do naszych czasów. Koniec, kropka.
Zburzenie tej świątyni Jezus wiązał, nie wiadomo dlaczego, z końcem świata, o czym czytamy w trzech ewangeliach – Mateusza (24), Marka (13) i Łukasza (21).
Lewandowscy:
Niekoniecznie. Na ten temat napisałem już kiedyś obszerny i szczegółowy tekst pt. Czy Jezus przepowiedział Apostołom koniec świata za ich życia?, który popełniłem w ramach niniejszego cyklu (patrz tekst pt. Koniec świata na niniejszej stronie www). Odsyłam niniejszym do tego tekstu, aby niepotrzebnie nie rozszerzać tej dysputy.
JS: Bliski koniec świata i era rychłego nadejścia królestwa Bożego to główny cel misji Jezusa. Właściwie to całe nauczanie jego, oraz jego uczniów, ogniskowało się na tym temacie. Mówił: „Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię ! (Mk 1:15) […] Idźcie i głoście: Bliskie już jest królestwo niebieskie (Mt 10:7) […] Zaprawdę, powiadam wam: Niektórzy z tych, co tu stoją, nie zaznają śmierci, aż ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w królestwie swoim (Mt 16:28) […] Zaprawdę powiadam wam, nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie” (Mt 24:34; Mk 13:30, Łk 21:32). Uczył nawet modlić się „Przyjdź królestwo twoje”.
A czy królestwo Boże rzeczywiście było bliskie w okresie jego życia na Ziemi? Oczywiście nie. Mówiąc o tym tak często, po prostu zwodził swoich słuchaczy, rozbudzał wśród nich fałszywe nadzieje na rychłe jego nadejście. A szkoda, bo byli to w większości ludzie prości, uciemiężeni przez ówczesną okupacyjną władzę rzymską. Wielu chrześcijan do tej pory żyje złudną nadzieją, że to królestwo przyjdzie wkrótce. Religia chrześcijańska zrodziła się zatem na gruncie nadziei na rychły powrót Jezusa w chwale. O tym, że Jezus miał powrócić na Ziemię już w okresie życia pierwotnych chrześcijan mówi też wyraźnie apostoł Paweł w dwóch swoich listach.
„To bowiem głosimy wam jako słowo Pańskie, że my, żywi, pozostawieni na przyjście Pana, nie wyprzedzimy tych, którzy pomarli. Sam bowiem Pan zstąpi z nieba na hasło i na głos archanioła, i na dźwięk trąby Bożej, a zmarli w Chrystusie powstaną pierwsi. Potem my, żywi i pozostawieni, wraz z nimi będziemy porwani w powietrze, na obłoki naprzeciw Pana, i w ten sposób zawsze będziemy z Panem. Przeto wzajemnie się pocieszajcie tymi słowami!” (1 Tes 4:15-18)
„Oto ogłaszam wam tajemnicę: nie wszyscy pomrzemy, lecz wszyscy będziemy odmienieni. W jednym momencie, w mgnieniu oka, na dźwięk ostatniej trąby – zabrzmi bowiem trąba – umarli powstaną nienaruszeni, a my będziemy odmienieni” (1 Kor 15:51-52).
Apostoł Piotr też wypowiada się na ten temat, tyle że nieco inaczej niż Paweł. Warto w tym miejscu zastanowić się, czy te dwa nowotestamentowe listy, pisane elegancką greką, naprawdę wyszły spod pióra tego prostego rybaka? Wielu badaczy w to wątpi. Ich zdaniem był to jakiś wykształcony kapłan podszywający się pod Piotra. Ale niezależnie od tego, przez kogo zostały zredagowane, przyjrzyjmy się temu fragmentowi:
„…abyście przypomnieli sobie słowa, które były dawno już przepowiedziane przez świętych proroków, oraz przykazanie Pana i Zbawiciela, podane przez waszych apostołów. To przede wszystkim wiecie, że przyjdą w ostatnich dniach szydercy pełni szyderstwa, którzy będą postępowali według własnych żądz i będą mówili: «Gdzie jest obietnica Jego przyjścia? Odkąd bowiem ojcowie zasnęli, wszystko jednakowo trwa od początku świata». Nie wiedzą bowiem ci, którzy tego pragną, że niebo było od dawna i ziemia, która z wody i przez wodę zaistniała na słowo Boże, i przez nią ówczesny świat zaginął wodą zatopiony. A to samo słowo zabezpieczyło obecnie niebo i ziemię jako zachowane dla ognia na dzień sądu i zguby bezbożnych ludzi. Niech zaś dla was, umiłowani, nie będzie tajne to jedno, że jeden dzień u Pana jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień. Nie zwleka Pan z wypełnieniem obietnicy – bo niektórzy są przekonani, że Pan zwleka – ale On jest cierpliwy w stosunku do was. Nie chce bowiem niektórych zgubić, ale wszystkich doprowadzić do nawrócenia. Jak złodziej zaś przyjdzie dzień Pański, w którym niebo ze świstem przeminie, gwiazdy się w ogniu rozsypią, a ziemia i dzieła na niej zostaną znalezione” (2 P 3:2-10).
Rzymski filozof Celsus obala tę przepowiednię, mówiąc:
„Tu leży przyczyna ich błędnego rozumowania, stąd wywodzi się ich twierdzenie, że Bóg zstąpi jako kat uzbrojony w ogień… Głupia jest ich wiara, że gdy Bóg, niby kucharz, wznieci ogień, wszystko się upiecze, a przetrwają tylko oni, i to nie tylko żywi, lecz również ci, którzy wcześniej poumierali, wyjdą z ziemi odziani we własne ciało. Nadzieja zaiste godna robaków”.
Celsus w samą porę ostrzegał świat przed szkodliwością nowej religii chrześcijańskiej. Widział w niej poważne zagrożenie dla państwa. A nie był to, warto dodać, jakiś „szyderca postępujący według własnych żądz”, ateista i bezbożnik. Był rzymskim filozofem, wyznawcą stoicyzmu i platonizmu oraz spadkobiercą cesarza i stoickiego filozofa Marka Aureliusza. Wypowiadał się pozytywnie na temat innych religii i panującej w imperium rzymskim tolerancji religijnej.
Ponieważ Jezus zbyt często i wyraźnie mówił o rychłym nadejściu królestwa Bożego, teolodzy nie mogli zlekceważyć tego faktu. Nie mogąc znaleźć lepszego wyjaśnienia, ustalili, że czasy ostateczne jest to okres, który trwa od dnia jego wniebowstąpienia aż do tej pory, czyli niemal równo 2000 lat. Trochę za długo jak na jedno pokolenie, prawda? Ale wielu chrześcijan wierzy tak do dzisiaj. Wiem o tym, bo sporo dyskutowałem z chrześcijanami na ten temat. Niewielu z nich udało mi się przekonać, większość chwytało się słów zawartych w liście owego rzekomego Piotra, (który nota bene niezręcznie cytuje ustęp z Psalmu 90) jak ostatniej deski ratunku i odpowiadało: „Jeden dzień u Boga jest jak tysiąc lat”. I na tym cała nasza dyskusja najczęściej się kończyła. Z tak niedorzeczną argumentacją po prostu nie da się polemizować.
Teolodzy często też dowodzą, że mówiąc „Zaprawdę powiadam wam, nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie” (Mt 24:34; Mk 13:30, Łk 21:32), Jezus miał na myśli pewne przyszłe pokolenie ludzkości. Ja nazywam takie egzegezy rozdzielaniem włosa na czworo. Po co to robić? Czyż nie brzmią te słowa w jego ustach dość prosto i jednoznacznie? A składając tą fałszywą obietnicę, mocno zapewniał swoich słuchaczy o jej prawdziwości, dodając „Niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą”.
Co więcej, rozbudzał też fałszywe nadzieje na bliski koniec świata. W każdym razie, nie próbował wyprowadzić z błędu swoich uczniów, widząc, że zburzenie wielkiej Świątyni Jerozolimskiej kojarzy im się z tym wydarzeniem. W ewangelii Mateusza (24:1-3) czytamy:
„Gdy Jezus szedł po wyjściu ze świątyni, podeszli do Niego uczniowie, aby Mu pokazać budowle świątyni. Lecz On rzekł do nich: «Widzicie to wszystko? Zaprawdę, powiadam wam, nie zostanie tu kamień na kamieniu, który by nie był zwalony» […] A gdy siedział na Górze Oliwnej, podeszli do Niego uczniowie i pytali na osobności: «Powiedz nam, kiedy to nastąpi (t.j. zburzenie świątyni) i jaki będzie znak Twego przyjścia i końca świata?»”.
Po pierwsze – zburzenie tej świątyni, które miało miejsce kilkadziesiąt lat po jego śmierci podczas powstania żydowskiego, nie było początkiem końca świata, a po drugie jak wspomniałem, nie pozostała po niej kompletna ruina.
Spójrzmy jednak jak zachowywał się w sytuacji gdy był przyciśnięty do muru przez faryzeuszy pytaniem na ten temat. „Zapytany przez faryzeuszów, kiedy przyjdzie królestwo Boże, odpowiedział im:”«Królestwo Boże nie przyjdzie dostrzegalnie; i nie powiedzą: „Oto tu jest” albo: „Tam”. Oto bowiem królestwo Boże pośród was jest»” (Łk 17:20-21). Także innym razem, podczas przesłuchania przed prokuratorem rzymskim Piłatem, mówi „Królestwo moje nie jest z tego świata” (J 18:36). Wiedział wtedy, że czeka go męczeńska śmierć, więc ma to pewne uzasadnienie. Ale już wcześniej, podczas modlitwy w Ogrójcu, drżał ze strachu przed śmiercią. Dlaczego? Wiedział przecież, że wkrótce potem odejdzie do chwały swojego ojca w niebie. W każdym razie, obie te jego odpowiedzi są pokrętne, wymijające, niezgodne z przepowiedniami proroków i z tym, co on sam wcześniej głosił. Politycy często zachowują się w taki sposób w kłopotliwych sytuacjach, gdy są atakowani, ale czy wypada tak mówić komuś, kto uważał się za kogoś większego od Abrahama? Osądźcie sami. Prorocy starotestamentowi, jego uczniowie oraz pierwotni chrześcijanie rozumieli ideę królestwa Bożego jednoznacznie, mianowicie jako odbudowę i odnowę królestwa Izraela na Ziemi. Anioł Gabriel w Scenie Zwiastowania też mówił o tym królestwie w ten sposób. A tu nagle okazuje się, że jest to jakieś abstrakcyjne królestwo, które jest „nie z tego świata” i przychodzi „niedostrzegalnie”. Niemniej jednak, wielu chrześcijan mocno uchwyciło się tych słów Jezusa i wymyśliło jakieś abstrakcyjne królestwo Boże. Doszli bowiem do wniosku, że skoro przychodzi ono niedostrzegalnie, bez żadnych widocznych znaków zewnętrznych, zatem jest to przede wszystkim doświadczenie duchowe. I to liczy się najbardziej – nie trzeba więc zbytnio zawracać sobie głowy królestwem które ma nadejść i zapanować w Jerozolimie. Znam wielu chrześcijan myślących mniej więcej w ten sposób. Ale według proroctwa Izajasza, po przyjściu Mesjasza miała nastać nowa era, zapanować miał powszechny pokój na świecie, miał on położyć kres wszelkim wojnom i konfliktom między narodami. Żydzi, naród prowadzący od wieków liczne wojny z sąsiadami, z nadzieją oczekiwali na wypełnienie się tego proroctwa. Tymczasem po przyjściu biblijnego Jezusa nie nastała era pokoju, wprost przeciwnie.
Weźmy pod uwagę dwie inne jego wypowiedzi. „Zaprawdę powiadam wam, gdybyście mieli wiarę (tak małą jak) ziarnko gorczycy, to powiedzielibyście tej górze: Przenieś się stąd tam, a przeniesie się, i nic niemożliwego dla was nie będzie” (Ew. Mat. 11, 20). Nie słyszano o kimś kto miałby tę „maleńką” wiarę i przenosił dzięki niej góry z jednego miejsca na drugie. (Nawet cyganie, którzy ponoć potrafią kręcić słońcem nie służą pomocą w pracach melioracyjnych lub geodezyjnych nad wyrównywaniem terenu).
Lewandowscy:
Kolejne zbyt dosłowne odczytanie perykopy biblijnej, bez jakiegokolwiek uwzględniania semickich kategorii literackich. Wzmianka o „przenoszeniu gór” jest tylko przenośną ilustracją tego, że dla wierzących „nie będzie nic niemożliwego”, tzn. dzięki wierze będą w stanie przejść przez niejedną trudność. My też czasem używamy podobnych literackich przenośni, gdy np. mówimy – „musiałem stawać na rzęsach i beczkę soli zjeść, żeby tę sprawę załatwić”. Nikt przecież nie rozumie słów „stawać na rzęsach” i „beczkę soli zjeść” w tym wypadku dosłownie. Jest to literacka przenośnia, taka sama jak ta mówiąca o „przenoszeniu gór”. Nie znam nikogo prócz Sędziaka, kto nie zrozumiałby tej literackiej subtelności i odczytałby dosłownie słowa Jezusa o „przenoszeniu gór”.
JS: Lewandowscy siedzą w Jezusa głowie i wiedzą lepiej od niego kiedy wyrażał się metaforycznie, a kiedy nie. Z pewnych źródeł dowiadujemy się, że spędził kilka lat w Egipcie, gdzie nauczył się od Egipcjan sztuki magii, a w tym kraju takie sztuczki były ponoć modne i często praktykowane. Celsus też wspomina o tym:
„Wszystko, co napisano o uzdrowieniach, o wskrzeszeniach czy o rozmnożeniu kilku chlebów, z których po nakarmieniu całej rzeszy ludzi pozostało jeszcze wiele ułomków, oraz wszystkie cuda, o których z przesadą, opowiadali jego uczniowie. Przypuśćmy, że naprawdę dokonałeś tego wszystkiego. [Ale są to rzeczy podobne do] dzieł kuglarzy, którzy obiecują dokonywać rzeczy jeszcze bardziej zadziwiających, oraz do tego, co robią magicy egipscy, którzy za kilka oboli sprzedają na rynku swe cudowne umiejętności, wypędzają z ludzi demony, zamawiają choroby, wywołują dusze bohaterów, pokazują stoły zastawione drogimi potrawami i przysmakami, które w rzeczywistości nie istnieją, wprawiają w ruch martwe przedmioty tak, że wskutek złudzenia poruszają się one jak żywe istoty. Czyż musimy uważać od razu za synów bożych ludzi, którzy dokonują takich rzeczy? Czy raczej powinniśmy stwierdzić, że są to praktyki bezbożników opętanych przez złego ducha?”.
Innym razem Jezus mówi: „Każdy kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki” (Ew. Jana 11, 26). Co chce przez to powiedzieć? Wynikałoby z tego dość jasno, że chce powiedzieć, iż człowiek który wierzy w niego staje się nieśmiertelny za życia.
JS: Jezus powiedział to bardzo wyraźnie i co najmniej dwukrotnie: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeśli kto słowa moje zachowywać będzie, ŚMIERCI NIE OGLĄDA NA WIEKI” (Jana 8:51)
„A każdy, kto żyje i wierzy we mnie, NIGDY NIE UMRZE” (Jana 11:25)
Lewandowscy:
Nonsens. Tu podobnie jak wyżej, nie spotkałem jeszcze nikogo kto tak dziwacznie zinterpretowałby tę wypowiedź Jezusa.
Sędziak wyrwał zresztą ten tekst z kontekstu i nadał mu wyssane z palca znaczenie jakiego tekst ten w rzeczywistości nie posiada. Wystarczy jednak przeczytać zaledwie jeden wers wcześniej przed tekstem przytoczonym przez Sędziaka, aby przekonać się, że Jezus wcale nie zakładał, iż „człowiek który wierzy w niego staje się nieśmiertelny za życia”, bowiem Jego zdaniem żyć wiecznie będą ci, którzy wierzą w Niego a mimo to umrą:
„Rzekł do niej Jezus: Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie” (J 11,25, BT).
Jezus nie uczył więc, że sama wiara w Niego daje komuś „automatycznie” i od razu życie wieczne, skoro zakładał, że ci co w Niego wierzą umrą i dopiero potem będą żyć wiecznie. Tekst przytoczony przez Sędziaka nie uczy więc o tym, że kto wierzy w Jezusa nie umrze, jak Sędziak sugeruje. Sama głoszona przez Jezusa idea zmartwychwstania ludzi do życia wiecznego również przeczy powyższej interpretacji Sędziaka, zgodnie z którą Jezus „chce powiedzieć, iż człowiek który wierzy w niego staje się nieśmiertelny za życia”.
JS: Czy naprawdę tak trudno zrozumieć o co tu chodzi? Gdyby Jezus powiedział: Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeśli kto słowa moje zachowywać będzie, nie umrze na wieki”, wówczas zgodziłbym się z Lewandowskimi. Ale on mówi: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeśli kto słowa moje zachowywać będzie, śmierci nie ogląda na wieki„, czyli już tu i teraz. Szkopuł jednak w tym, że w innym miejscu rzeczywiście mówi: „Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie”. Jego nauki są zatem niespójne w tym względzie.
Nie widziałem i nie słyszałem dotąd w swoim życiu, aby któryś chrześcijanin został zabrany żywcem do nieba jak Eliasz, Enoch, lub Mahomet. Wszyscy umarli śmiercią naturalną lub tragiczną. Można więc powiedzieć, że w jednym i drugim przypadku Jezus mówi rzeczy absurdalne.
Lewandowscy:
Jest raczej dokładnie odwrotnie, to Sędziak wypisuje rzeczy absurdalne. Nie widziałem jeszcze nikogo, nawet wśród racjonalistów, kto tak dosłownie i infantylnie interpretowałby Biblię jak on.
JS: Lewandowscy, na jakim świecie żyjecie skoro nie wiecie o tym, iż wielu chrześcijan wierzy i głosi, że człowiek zbawiony, umierając, zamyka oczy na ziemi a otwiera je w niebie. Nawet Billy Graham mówił: „Z chwilą gdy wydajemy z siebie ostatni oddech na ziemi, bierzemy pierwszy oddech w niebie”.
Poza tym, jaki był stosunek tego Boga w ludzkim ciele do systemu niewolniczego? Był to przecież problem numer jeden w ówczesnym grecko-rzymskim świecie, w którym żył także Jezus. Czy próbował walczyć, jako Syn Boży, ze złem jakim było niewolnictwo? Oczywiście, nie.
Lewandowscy:
Skąd Sędziak wytrzasnął sobie wniosek, że system niewolniczy był „problemem numer jeden” w ówczesnym świecie grecko rzymskim? Sędziak chyba nie wie jakie były rzeczywiste problemy starożytnego świata antycznego, skoro wypisuje takie rzeczy. Niewolnictwo w starożytności wyglądało nieco inaczej niż my to sobie dziś najczęściej wyobrażamy. Św. Paweł zalecał niewolnikom pogodzenie się z dotychczasowym status quo, zalecając nawet wyciągnięcie z niego możliwie jak największych korzyści dla siebie (por. 1 Kor 7,21). Wynika z tego, że status ówczesnych niewolników nie był tak żałosny, jak wydaje się dziś nam, którzy nasze pojęcie o niewolnictwie zawdzięczamy filmom pełnym drastycznych scen, ukazujących ogrom nieludzkiego traktowania i represji stosowanych wobec niewolników przywożonych do Ameryki z kontynentu afrykańskiego. W czasach dominacji kultury amerykańskiej nasze wyobrażenia o niewolnictwie są więc ukształtowane na bazie wyjątkowo brutalnej wersji niewolnictwa nowożytnego. Niewolnictwo starożytne było jednak inne niż to w Nowym Świecie. Sam fakt niewolnictwa z jednej strony sam w sobie urągał godności niektórych (etycznie należy właśnie tak jednoznacznie to ocenić), jacy co gorsza trafiali też czasem na złego pana, jednakże istniała też druga i pozytywna strona tego zjawiska, bowiem niektórzy nawet dobrowolnie zostawali niewolnikami, skoro to często umożliwiało im osiągnięcie prestiżowego i wysokiego stanowiska społecznego, dobrego wykształcenia, czy dochodowej pracy. Przypuszcza się np., że wspomniany w Rz 16,24 Erast, „skarbnik miasta” Korynt, został nim dlatego, aby zdobyć tą dochodową posadę. Niektórzy niewolnicy mogli nawet zarządzać wielkimi majątkami ziemskimi i stać ich było na własnych niewolników (!). Dzięki byciu niewolnikami u panów rzymskich można było uzyskać cenione wówczas obywatelstwo rzymskie. Dozwolone było zgromadzanie się niewolników. W ówczesnym greckim świecie starożytnym niewolnictwo stało się tak poważaną klasą społeczną, że nawet ówcześni wielcy moraliści i filozofowie stoiccy, tacy jak Epiktet i Epikur, nie widzieli w nim nic złego. Także Seneka akceptował niewolnictwo a w jednym ze swych listów do swego przyjaciela Lucyliusza ukazywał, że ten po przyjacielsku traktował swych niewolników: „Z przyjemnością dowiedziałem się od tych, którzy cię odwiedzili, że odnosisz się do swoich niewolników po przyjacielsku”. Jednocześnie, Seneka potępiając nadużycia we współczesnym mu niewolnictwie wspominał, że niegdyś panowie unikali „złego obchodzenia się z niewolnikami” i nawet nazywali ich „domownikami”. Seneka wspominał, że nawet „Ustanowiono święto, w które panowie nie tylko wraz z niewolnikami zasiadali do stołu, ale im usługiwali. Pozwalali im na sprawowanie godności w domu, na uchwalanie praw, tworząc jak gdyby małą rzeczpospolitą”. Okazuje się zatem, w czasach Jezusa instytucja niewolnictwa nie była czymś aż tak strasznym, i sam fakt, że Jezus nie sprzeciwiał się stanowczo niewolnictwu nie stawia go w negatywnym świetle. Pozostawał on w zgodzie z wyżej naszkicowanymi realiami społecznymi. Aby dojść do tego wniosku musieliśmy jednak przeanalizować ówczesny stan społeczny w tej kwestii. Oczywiście takiej analizy nie dokonał wyżej już Sędziak, nic dziwnego, gdyby to zrobił, nie mógłby już postawić Jezusa w skrajnie negatywnym świetle, a o to przecież mu tylko chodzi. Nie chodzi mu o ukazywanie pełnego obrazu omawianych zagadnień, czy prawdy o nich. Zarzut chybiony, bowiem Jezus nie przyszedł na ziemię aby realizować cele polityczno społeczne, tylko aby dokonać religijnego zbawienia. Sędziak w ten sam opaczny sposób rozumie misję Jezusa co uczniowie z Emaus, którzy również myśleli, że Jezus przyszedł po to aby obalać panujący ustrój polityczno społeczny: „A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela. Tak, a po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało” (Łk 24,21, BT).
JS: W odpowiedzi na ten sążnisty, niemądry wykład polecam artykuł „Chrześcijaństwo a niewolnictwo „Dodam tylko, że w czasach Jezusa niewolnictwo kwitło wszędzie, ale on nawet nie próbował z nim walczyć. W swoich kazaniach używał tylko eufemizmu „niegodny sługa”. Ten haniebny, nieludzki system przetrwał wiele wieków po jego śmierci, aż do naszych czasów, tyle że istnieje obecnie w bardziej zakamuflowanej formie. Milczenie biblijnego Jezusa na ten temat wydaje się jednak zrozumiałe. Jezus-abolicjonista nie zyskałby popularności w imperium rzymskim w pierwszych wiekach n.e., gdzie panował system niewolniczy, a interesy polityczne i kościelne mocno mieszały się ze sobą. Przywódcami pierwszych soborów powszechnych Kościoła byli przecież pogańscy cesarze rzymscy – stróże systemu niewolniczego.
Zapomnijmy na chwilę o samym Jezusie i zwróćmy uwagę na sprawę kultu maryjnego. Katolicy sami przyznają, że wziął się on z tradycji, a nie z Biblii. Ale tradycja nie może być rażąco sprzeczna z Biblią. Autor ewangelii Jana, opisując wesele w Kanie Galilejskiej, włożył w usta Jezusa takie oto słowa w scenie jego rozmowy z matką: „Co ja mam z tobą, kobieto?” (2, 4) Jak Jezus mógł przyganiać Matce Kościoła w taki sposób – martwili się przez wiele lat katolicy. Wreszcie znaleźli rozwiązanie. W katolickiej Biblii Tysiąclecia wydanej w 1966 roku czytamy: „Czyż to moja lub Twoja sprawa, niewiasto?”
Lewandowscy:
Owo „co mnie i tobie” (ti emoi kai soi) może mieć po prostu znaczenie pytające. Np. Septuaginta za pomocą tego zwrotu tłumaczy pytanie wdowy do Eliasza – „czego chcesz ode mnie?”, zamieszczone w 1 Krl 17,18. W tekście hebrajskim który Septuaginta tłumaczy tu za pomocą ti emoi kai soi mamy tu mah-lli walak, co dosłownie tłumaczone znaczy: „co (mah) mnie (li) i (wa) tobie (lak)”. Pytanie to (jego ewidentnie idiomatyczny charakter jest wyraźnie widoczny) jak widać nie musi być przesiąknięte agresją, ani uczuciem wyższości w stosunku do kogoś, może co najwyżej pobrzmiewać w nim uczucie pewnego żalu, ale i zarazem zwyczajnej próby porozumienia się z kimś. Czy do tak zwyczajnych i ludzkich reakcji oraz uczuć nie ma już prawa Jezus w stosunku do swoich bliskich? Czy to przekreśla ostatecznie tych bliskich? Oczywiście, że nie, przecież tak samo zadane pytanie wyżej wspomnianej wdowy do Eliasza również nie neguje jego doniosłej roli, jaką odegrał on w planie Bożym. Niniejszym, sposób w jaki zwrócił się Jezus do swej Matki na przyjęciu w Kanie galilejskiej nie przynosi Jej żadnej ujmy. Zdaniem biblistów i językoznawców pytanie: „Czyż to moja lub Twoja sprawa?” – nie oznacza „Odczep się” lecz jest to hebrajski idiom znaczący „Nie wystąpiłbym z tym, o co prosisz, ale przychylę się do twojej prośby”.
JS: Pierwsze zdanie w tej wypowiedzi Jezusa w Kanie Galilejskiej nie jest zbyt jasne. W wersji greckiej brzmi to: „Co mnie i tobie, kobieto? Jeszcze nie przyszła godzina moja”. Wielu tłumaczy zrozumiało to jako pewną przyganę i napisało: „Co ja mam z tobą, kobieto?”, inni zaś jako formę zbagatelizowania sprawy: „To nie nasza sprawa (moja lub twoja), kobieto”. Obie formy są akceptowalne, chociaż ta pierwsza jest moim zdaniem lepsza. Ale żadna z tych interpretacji nie brzmi tak dziwnie jak ta z katolickiej Biblii Tysiąclecia: „Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? Czyż jeszcze nie nadeszła godzina moja?” I w żadnej z nich nie ma znaku zapytania w drugim zdaniu. Można to sprawdzić tutaj
Pytając Marię, czy przyszła jego godzina Jezus, zachowuje się tak, jakby uważał ją za swoją „szefową”, która ma o tym zadecydować, lub jakby uznawał jej równorzędną rolę w sprawach dotyczących jego relacji z Bogiem. Inni tłumacze tego nie robią.
Zresztą następny wers potwierdza to, że Maria nie rości sobie prawa do takiej roli, mówiąc: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”. W katolickim przekładzie oba te wersy (4 i 5) nie współgrają ze sobą. Jest on zwyczajnie sfałszowany. Pisałem o tym wcześniej w artykule „Fałszerstwa w angielskich przekładach biblijnych, część 3 – kult maryjny„
Słowo ‚niewiasto’ miało być tutaj wyrazem szacunku syna dla matki, uczą księża. Ja jednak wcale nie jestem pewien, czy zwracanie się do matki per „kobieto” było modne w owych czasach i należało do dobrych obyczajów dobrych synów.
Lewandowscy:
Jeśli Sędziak „nie jest pewien”, to po co się rozpisuje w ogóle na ten temat? Powinien to sprawdzić, tymczasem nic takiego nie następuje w jego przypadku (nie mówiąc o choćby elementarnej i tak wymaganej w tym przypadku egzegezie tekstu – zjawisko nie występujące nie tylko u Sędziaka ale w ogóle sporadyczne na Racjonaliście). Zwracanie się do matki „kobieto”, czy „niewiasto” (gr. gynai) nie jest żadnym objawem niegrzeczności. Jezus wypowiadał się w ten sposób także do innych kobiet, wobec których nie żywił jakiejś wrogości, czy niechęci. Tak mamy w J 4,21; 8,10; 20,15; Łk 13,12. Warto też zwrócić uwagę na pewien tekst z Septuaginty, w którym to samo słowo gynai pada w bardzo życzliwym kontekście: „A Holofernes rzekł do niej: Odwagi, niewiasto [gynai – przyp. J.L.]! Niech się nie lęka twoje serce! Ja nigdy nie uczyniłem nic złego człowiekowi, który postanowił służyć Nabuchodonozorowi, królowi całej ziemi” (Jdt 11,1, BT). Również apokryficzna 4 księga Machabejska, zawarta w Septuagincie, używa terminu „niewiasto” w pochlebnym znaczeniu:
„O jedyna kobieto [gynai – przyp. J.L.] pobożność doskonałą rodząca!” (4 Mch 15,17).
„[…] kobieto [gynai – przyp. J.L.], wytrzymałością nawet tyrana zwyciężyłaś, a w czynach i słowach mocniejszą się okazałaś niż mężowie” (4 Mch 16,14).
Mamy zatem w tych starożytnych semickich tekstach jawne przykłady zastosowania słowa „kobieto” i „niewiasto” w bardzo życzliwych kontekstach, zatem wiemy już, że zwracanie się przez Jezusa za pomocą tego słowa do Jego Matki nie musiało mieć w żadnym wypadku lekceważącego wydźwięku. Powyższy zarzut Sędziaka oparty na użyciu przez Jezusa słowa gynai w J 2,4 jest więc zwyczajnie chybiony.
JS: W odpowiedzi na tę żałosną argumentację, dodam to, co pominąłem wcześniej, mianowicie, że biblijny Jezus ani razu nie zwraca się do swojej ziemskiej rodzicielki słowem „Matko”, w ewangeliach kanonicznych nie ma nawet jednego przykładu na to; a co więcej, nawet wisząc na krzyżu i cierpiąc okrutnie, mówi do niej „Kobieto”. Moja uwaga na ten temat jest więc jak najbardziej uzasadniona. Zatem te semickie przykłady adresowania tego słowa do pewnych kobiet, jakie podają Lewandowscy, nie mają tu praktycznie żadnego związku z tematem. Poza tym, słowo „niewiasta” nie ma ścisłego odpowiednika w innych językach, jest typowo polskie. We wszystkich takich przypadkach pisarze anglojęzyczni używają słowa „woman”, a frankojęzyczni „femme”.
Innym razem znów widzimy Jezusa niezbyt skłonnego do wywyższenia swojej matki. Kiedy jakaś kobieta z tłumu zawołała „Błogosławione łono które cię nosiło, i piersi które ssałeś”, Jezus odpowiedział jej: „Błogosławieni są raczej ci, którzy słuchają słowa Bożego i strzegą go” (Ew. Łuk. 11, 27). Wydawać by się mogło, że tymi słowy Jezus zadał śmiertelny cios kultowi maryjnemu. Protestanci, którzy nie wierzą w Matkę Boską często dokuczali katolikom tym przykładem. Ale tłumacze Biblii Tysiąclecia i na to znaleźli sposób i napisali „Owszem, ale przecież błogosławieni ci, którzy słuchają słowa Bożego i zachowują je”.
P.S. Chodzi oczywiście o scenę zwaną „Prawdziwe błogosławieństwo” z ewangelia Łukasza (11:27-28)
„A gdy on to mówił, pewna kobieta spośród zgromadzonych powiedziała do niego donośnym głosem: Błogosławione łono, które cię nosiło, i piersi, które ssałeś. On zaś odpowiedział: Błogosławieni są raczej ci, którzy słuchają słowa Bożego i strzegą go. (BG 2017)
„While Jesus was saying these things, one of the women in the crowd raised her voice and said to Him, “Blessed is the womb that carried You, and the breasts at which You nursed!” But He said, “On the contrary, blessed are those who hear the word of God and follow it.” (NASB)
Tekst oryginalny
Αὐτὸς (He) δὲ (then) εἶπεν (said), “Μενοῦν (No rather), μακάριοι (blessed are) οἱ (those) ἀκούοντες (hearing) τὸν (the) λόγον (word) τοῦ (-) Θεοῦ (of God) καὶ (and) φυλάσσοντες (keeping it)”.
Αὐτὸς (On) δὲ (wtedy) εἶπεν (powiedział), “Μενοῦν (Nie, raczej), μακάριοι (błogosławieni są) οἱ (ci) ἀκούοντες (słuchający) τὸν (-) λόγον (słowa) τοῦ (-) Θεοῦ (Bożego) καὶ (i) φυλάσσοντες (zachowujący je)”.
Lewandowscy kombinują na różne sposoby aby usprawiedliwić błędny przekład tego ustępu w BT. Piszą:
Tu mamy sytuację podobną jak wyżej. Jezus nie przeczy przecież w tych słowach temu, że Maria jest błogosławiona. Byłoby to sprzeczne z tym, co mówi Duch święty o Marii przez Elżbietę, a także sama Maria o sobie (por. Łk 1,42-48). W powyższych słowach Jezusa możemy się nawet dopatrywać przyznania racji kobiecie, która się do niego zwraca.
JS: Szkoda że takiej racji w tej odpowiedzi Jezusa dopatrzyli się Lewandowscy i tłumacze BT, ale nie dopatrzyli się praktycznie wszyscy tłumacze innych biblii, co pokażę dalej.
Lewandowscy c.d.:
Jezus mówi bowiem w Łk 11,28 menoun – które może zostać przetłumaczone m.in. jako „owszem”, „zaiste”, „faktycznie”. Menoun może też mieć czasami znaczenie przeciwne, jednak w tym wypadku kontekst nie rozstrzyga jednoznacznie, czy tak jest. Z drugiej strony, jeśli owo menoun nie odnosi się do słów kobiety, będąc potwierdzeniem tych słów, tylko do słów Jezusa z Łk 11,28, to jasne jest, że w tym wypadku słówko to nie zaprzecza słowom kobiety zapisanym w Łk 11,27, które mówią o „błogosławieństwie” Marii. Skoro bowiem coś do czegoś się nie odnosi, to nie może zaprzeczać temu. Św. Augustyn pisał (Kazanie 25, 7-8) o błogosławieństwie Marii: „Maryja w doskonały sposób wypełniała wolę Ojca. Dlatego ważniejszą sprawą było dla Maryi, że stała się uczennicą Chrystusa, niż to, że była Jego matką. A zatem Maryja była błogosławioną, ponieważ zanim zrodziła Nauczyciela, wcześniej nosiła Go w swoim łonie […]. A zatem Maryja jest błogosławiona, ponieważ słuchała słowa Bożego i strzegła go. Bardziej strzegła prawdy w sercu niż ciała w łonie […]. Być w sercu, znaczy więcej niż być w łonie”.
JS: Temat ten omówiłem dość szczegółowo w artykule „Fałszerstwa w angielskich przekładach biblijnych, część 3 – kult maryjny„
Pokazałem w nim jak ten ustęp został przetłumaczony w 61 bibliach angielskich. Okazało się, że przekładów, według których Jezus w sposób zdecydowany lub umiarkowany nie wywyższa swojej matki, jest w sumie aż 49, czyli 80% wszystkich.
Ilość przekładów, według których odpowiada w sposób dwuznaczny jest 10 – 17% wszystkich.
Są na tej liście tylko dwa przekłady, według których ją wywyższa – 3%.
Greckie słowo Μενοῦν (Menoun) może być też pewnego rodzaju przerywnikiem, czymś w rodzaju angielskiego słowa „Well” na początku zdania, ale na pewno nie oznacza potwierdzenia słuszności czyjejś wypowiedzi jak próbują wmówić nam Lewandowscy. Świadczy o tym fakt, że ilość przekładów według których Jezus nie wywyższa swojej matki w tej sytuacji, jest zdecydowanie większa od pozostałych. Jest to zatem kolejne fałszerstwo tłumaczy BT.
Podałem tylko dwa przykłady ewidentnych przeinaczeń, to jest dowodów nieuczciwości tłumaczy Biblii, a jest ich znacznie więcej. Wyliczanie ich wszystkich zajęłoby mi wiele czasu, ale nie będę tego robił, bo nie o to mi głównie chodzi.
JS: W celu uzupełnienia tego wątku podaję na końcu linki do artykułów, gdzie wykazałem fałszerstwa w interpretacji i przekładach Biblii, jakich dopuścili się tłumacze Biblii, zwłaszcza katolickiego chowu.
Lewandowscy:
Jeśli Sędziak ma zamiar „obalać” tak ogromny dokument jak Biblia to powinien znaleźć trochę więcej przykładów, niż dwa, trzy dyskusyjne problemy (które przy odrobinie wiedzy większej niż ma Sędziak są już do wytłumaczenia). W sumie warto zwrócić uwagę na ten stary trik racjonalistów, który polega na tym, że za pomocą często jedynie dwóch czy trzech wątpliwych przykładów jeden z drugim próbuje od razu „obalać” wiarygodność całej Biblii, orzekając potem na podstawie tych paru drobiazgów w sposób jednoznacznie negatywny o całości (!) jej wiarygodności. Jest to ewidentny błąd logiczny rzecz jasna (błąd pars pro toto), który na zasadzie bezpodstawnego uogólnienia stosuje tu właśnie Sędziak. Dalej zwrócę jeszcze na to uwagę.
JS: Takich „drobiazgów” jest cała masa, zbyt dużo aby je tu wyliczać. Wiele z nich wykazałem w innych moich artykułach. Ale te liczne przytyki osobiste, to znany obyczaj rodziny Lewandowskich. Im mniej mają logicznych argumentów w zanadrzu, tym częściej po nie sięgają, czyli atakują oponenta personalnie.
Chcę tylko wykazać, jak licznym manipulacjom poddawano Biblię, jaką masę fałszerstw i przeróbek wprowadzono w jej tekście na przestrzeni wieków, aby nagiąć teorię do praktyki. Na przykład, Dzieje Apostolskie są księgą tak mocno zmanipulowaną, że wycięto z niej cały ‚ogon’. Jest to księga bez zakończenia. Czytamy na końcu, że Paweł został odesłany do Rzymu jako więzień pod eskortą i pozostał tam pod nadzorem pewnego żołnierza jako więzień. Nie wiadomo jakie były jego dalsze losy i jaki przebieg miało jego przesłuchanie przed cesarzem.
Lewandowscy:
Kolejne założenie Sędziaka wzięte z sufitu, które nie świadczy tak naprawdę o żadnej przeróbce Biblii.
JS: Zabawne. Trzeba być ślepcem aby nie dostrzec w Biblii „żadnej przeróbki”. Pewien publicysta słusznie powiedział: „To, że teksty obfitujące w sprzeczności i fałszerstwa są ciągle prezentowane jako Słowo Boże jest czymś graniczącym ze schizofrenią”. Wspomniałem o tym wcześniej.
Dalej moi oponenci piszą:
Nikt bowiem nie wie, dlaczego Dzieje Apostolskie kończą się tak jak się kończą. Są różne wyjaśnienia tej kwestii, jedni wyjaśniają to w ten sposób, że autor Dz nie dokończył swego dzieła, bowiem musiałby opisać śmierć Pawła jaką poniósł on z rąk Rzymian. Jednakże ze względu na chęć utrzymania dobrych stosunków z nimi nie napisał o tym. Choćby takie jedno inne wyjaśnienie wyklucza już wyjaśnienie zaproponowane przez Sędziaka, bo w tym wypadku nikt niczego nie „wycinałby” z Dz. Sędziak nie ma żadnego dowodu na to, że ktoś wyciął końcówkę z Dz. To jedynie jego wzięte właściwie znikąd założenie
JS: Lewandowscy po raz kolejny bredzą o jakichś dowodach. Wiadomo że nie sposób znaleźć takie teraz, po tylu wiekach. Ktoś musiał coś majstrować przy tym tekście skoro dotarł do nas bez zakończenia. Zresztą niechlujstwo w redagowaniu tej księgi widać też na przykładzie trzech opisów nawrócenia Szawła w drodze do Damaszku, każdy z nich jest inny i sprzeczny w treści względem dwóch pozostałych.
Autorzy ewangelii, a raczej późniejsi ich kopiści, nie byli do tego stopnia niedbali i wymyślili swoje własne zakończenia kilkadziesiąt lat po zaginięciu lub zniszczeniu oryginałów. Wiadomo dzisiaj, dość powszechnie, że to nie apostoł Jan, uczeń Jezusa, był autorem Ewangelii Jana, chociaż na jej końcu czytamy: „A to jest właśnie uczeń który składa świadectwo o tych rzeczach i to napisał; a wiemy, że świadectwo jego jest prawdziwe.” Wszystkie cztery ewangelie kanoniczne mają zakończenia podopisywane co najmniej kilkadziesiąt lat po zniszczeniu lub zaginięciu oryginałów.
Lewandowscy:
To jakiś wymysł. Wcale nie wiemy tego na pewno, wszystko zależy od konkretnej interpretacji tekstu. Pisanie, że „wszystkie” kanoniczne ewangelie mają dopisany koniec jest grubą przesadą, bo np. Ewangelia Łukasza ma bez dwóch zdań oryginalne zakończenie. W przypadku innych Ewangelii też sprawa nie jest taka pewna, wszystko zależy jak wspomniałem od konkretnych kryteriów literackich, które przyjmie dany egzegeta. Dla „racjonalistów” końcówka Mt jest dopiskiem, ale dla innych egzegetów już nie. Jedyny empiryczny fakt, który poświadcza nam, iż do jakiejś Ewangelii dodano zakończenie, to świadectwo rękopisów w przypadku Mk. Egzegeci katoliccy mówią o tym, że w pewnych kodeksach greckich brak mówiącego o wniebowstąpieniu zakończenia Mk 16,9-20, co nie musi równać się od razu tezie o „sfałszowaniu”. W jednym z komentarzy biblistycznych do NT czytamy, że choć wspomniany fragment najprawdopodobniej nie wyszedł spod ręki Marka, to jednocześnie „Nie ma racji przemawiających za tym, że tekst ten nie pochodzi z czasów apostolskich”. Niektórzy uważają, że uczniowie Marka będący jego słuchaczami mogli na jego prośbę (lub za jego aprobatą) i zgodnie z tym, co im opowiadał o Jezusie, dokonać ostatecznej redakcji końca tekstu jego Ewangelii. Znane są przypadki, gdy pisarze NT zlecali napisanie czegoś swym uczniom. Tak czynił św. Piotr i św. Paweł (por. 1 P 5,12; Rz 16,22) i nikt z tego powodu nie mówi o fałszerstwie. Jest to logiczne, skoro fragment z Mk 16,9-20 był w Kościele uznawany za kanoniczny.
Jest też możliwe inne wyjaśnienie. Wskutek uszkodzenia ostatniej karty Ewangelii Mk niektórzy kopiści nie zdążyli przepisać wspomnianego fragmentu z Mk 16,9-20. W cytowanym komentarzu do NT czytamy: „jest rzeczą możliwą, że bardzo wcześnie została uszkodzona ostatnia karta Ewangelii i dlatego tekst zaginął. Najczęściej ulegają uszkodzeniu pierwsze i ostatnie karty kodeksu, początek i zakończenie zwoju. Ciekawym przykładem są teksty qumrańskie: w Regule wspólnoty brak początku, w rękopisie zaś Iz i Dokumentu damasceńskiego – zakończenia. Coś podobnego mogło się stać z rękopisem Mk”.
Może to zostać dodatkowo potwierdzone przez okoliczność, zgodnie z którą wiadomo, że Kodeks watykański również nie zawiera zewnętrznych kart z powodu zniszczenia się ich. To wyjaśnienie jest dość prawdopodobne, bowiem Mk jest najstarszą Ewangelią i najwidoczniej pewni kopiści nie byli już w stanie przepisać jej w całości z powodu zniszczenia części oryginału (ostatnia jej karta mogła ulec zniszczeniu). Warto też dodać, że choć pewni pisarze i kopiści starochrześcijańscy nie znają zakończenia z Mk 16,9-20, to posiadają go tak znakomite kodeksy jak kodeks aleksandryjski (V wiek), który obok pochodzących z tego samego okresu kodeksów watykańskiego i synaickiego (oba z IV wieku) jest uważany za jeden z najstarszych i najlepszych tekstów NT.
JS: Brrrrr, można pogubić się w tym wszystkim. Współczuję tym którzy uważają te dziwne teksty, zwane ewangeliami, za Słowo Boże. Nie mając lepszego wyjścia, teolodzy wymyślili tajemniczy tekst Q, na którym mieli opierać się autorzy ewangelii. Pewne źródło podaje:
„na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku badacze Chrześcijaństwa zauważyli, że Cztery Ewangelie ( a także inne, nie wchodzące w skład Kanonu) mają jakby dwa zupełnie różne nurty: jeden to nauki Jezusa i drugi, gdzie Jezus jest przedstawiany jako zwiastun apokalipsy. Nauki Jezusa zawarte są, po części w Ewangelii św. Marka. Łukasz i Mateusz musieli natomiast korzystać z jakiegoś innego źródła, dziś nieznanego. Nadano mu nazwę ”Ewangelia Q”, od niemieckiego Quelle czyli źródło. Rozpoczęła się cała seria badań historycznych i lingwistycznych majaca na celu odtworzenie tego zaginionego źródła. Dzisiaj mamy międzynarodowy zespół badaczy pracujący nad tym zagadnieniem”
Tak przedstawia się „wiarygodność” Nowego Testamentu – księgi uznawanej przez chrześcijan za Słowo Boże. Wcale nie lepiej przedstawia się wiarygodność tekstów starotestamentowych.
Lewandowscy:
Co Sędziak „udowodnił” za pomocą kilku pożal się Boże „przykładów”. Jak pisałem wyżej, orzekanie o wiarygodności całej Biblii na podstawie kilku pozornych problemów, jak to zrobił wyżej Sędziak, nie jest w żadnym wypadku poważnym postępowaniem.
JS: W jego pojęciu tak, ale na pewno nie w pojęciu kogokolwiek myślącego trzeźwo i racjonalnie.
Dlaczego mit o Biblii jako prawdziwym Słowie Bożym przetrwał dwa tysiące lat? Jest to czymś bezprecedensowym w historii ludzkości. Ktoś wyraził się: „To, że teksty obfitujące w sprzeczności i fałszerstwa są ciągle prezentowane jako Słowo Boże jest czymś graniczącym ze schizofrenią”. I rzeczywiście, te wszystkie karkołomne egzegezy teologów zapewniających nas, że mają klucz do rozwiązania tych zagadek, czyli „gorącą linię z Bogiem” dzięki której mogą na poczekaniu wyjaśnić nawet najbardziej ewidentne sprzeczności w Biblii, są pożałowania godne. Nie ma chyba na świecie księgi w której można wykryć tyle śladów nieuczciwej roboty co w Biblii. Nawet prosty chłop potrafi gołym okiem dostrzec wiele z nich.
Lewandowscy:
Gdyby był mniej prosty to zamiast dopatrywać się wszędzie „śladów nieuczciwej roboty w Biblii” pewnie poszukałby mądrzejszych wyjaśnień, niż prostackie krytykanctwo. Pierwszy lepszy „chłopek roztropek” potrafi się czepiać i wszędzie doszukiwać „sprzeczności”, malkontenctwo to żadna sztuka, zwłaszcza wielu Polaków jest w tym dobrych. Czy malkontenctwo to jest w ogóle jakaś sztuka? Nie, żadna sztuka, z narzekania nic nikt nie ma. Dopiero wysiłek intelektualny, połączony z wnikliwością i znajomością języków oryginalnych Biblii pozwala wyjaśnić wiele trudności w Biblii, których wyszukiwanie jest w mniemaniu „racjonalistów” rzekomo dowodem na ich niby nie wiadomo jaką „mądrość” i „spostrzegawczość”. W rzeczywistości nie jest to żadna mądrość. Nie jest żadną sztuką ani dowodem na jakąkolwiek mądrość i „oświecenie rozumu” wskazać na jakąś trudność w Biblii a potem w nieskończoność mnożyć problemy. To potrafi każdy malkontent i właściwie każdy kto ma problemy z rozumieniem czytanego przez siebie tekstu. Prawdziwą sztuką jest uzyskać w sposób często bardzo żmudny dalszą wiedzę, która pozwoli rozwiązać tę trudność. Nie jest żadną sztuką burzyć, sztuką jest budować.
JS: Zwykły bełkot. Nawet nie warto tego komentować.
Dotarcie do oryginałów i naprawienie tych wszystkich błędów jest już dzisiaj niestety, niemożliwe, a skoro tak, to najwyższy czas zapomnieć o Biblii i zająć się ciekawszą lekturą.
Lewandowscy:
Czy owa „ciekawsza lektura” to może teksty na Racjonaliście?
JS: Jak widzimy, firma „Lewandowski i s-ka”, zachowuje się w sposób desperacki. Jak wspomniałem na wstępie, jej członkowie miotają się, gubią, wrzucają wiele zbędnego materiału niemającego specjalnego związku z tematem, a przy tym raz po raz lekceważą swoich oponentów, a co gorsza, nawet takie postacie jak Orygenes i Celsus. Czyniąc to, ośmieszają się i obnażają własną słabość.
Lewandowscy – dam wam dobrą radę – darujcie sobie te wycieczki personalne i douczcie się, bo w dziedzinie apologetyki wypadacie nader blado!
Jerzy Sędziak, listopad 2024
© Copyright by Jerzy Sędziak
Polecam również lekturę tych tekstów:
http://www.mynewguides.com/pl/nieprawidlowa-modlitwa/
http://www.mynewguides.com/pl/falszerstwa-w-przekladach-biblijnych-czesc-2-kult-maryjny/
http://www.mynewguides.com/pl/falszerstwa-w-angielskich-przekladach-biblijnych-czesc-3-kult-maryjny/