MY NEW GUIDES

NOWE DROGOWSKAZY

Pierwsi Amerykanie

„Nie znam większego grzechu niż uciskanie słabszych w imieniu Boga” Mahatma Gandhi

    Co wiesz na temat Indian północnoamerykańskich? Czy znasz ich obyczaje, wiesz jak żyli i w co wierzyli zanim dotarła tutaj cywilizacja europejska? Czy wiesz o tym, że wiele wieków temu Indianie budowali na amerykańskim kontynencie duże miasta i olbrzymie, symetryczne, kwadratowe, 70 metrowej wysokości kopce w których chowali swoich zmarłych, że stawiali domy z cegły, budowali drogi kilkusetkilometrowej długości na terenach skalistych, mieli własne rządy funcjonujące na zasadach równości i demokracji, znali się na ziołach i wykorzystywali około 200 gatunków roślin na lekarstwa, i że nie byli w większości koczownikami – niektóre plemiona żyły w jednym miejscu nawet po 10 tysięcy lat, a plemiona zamieszkujące północnowschodnie ziemie Ameryki Północnej posługiwały się aż 70 różnymi językami? A czy wiesz przede wszystkim o tym, że Indianie żyjący obecnie na tym kontynencie przeżywają od kilkuset lat, zwłaszcza połowy ubiegłego wieku, wielki smutek z powodu tego, co stało się z ich cywilizacją i ziemią ich ojców?

Jeśli nie słyszałeś o tym dotąd, to powinieneś obejrzeć film “Pierwsi Amerykanie” (The Native Americans). Trudno wprost uwierzyć, że takie osiągnięcia na swoim koncie mają ludy, które nie pozostawiły po sobie żadnych pism; ludy, dla których świat był biblioteką, a książkami potoki i kamienie.

Aby choć częściowo zrozumieć ich los trzeba koniecznie wsłuchać się w opowieści potomków dawnych Irokezów, Komanczów, Apaczów, Nawajów, Pueblów, Lakotów i wielu innych. Zostały one utrwalone na wspomnianym filmie, który wyprodukowała amerykańska firma TBS. Wszyscy opowiadacze–narratorzy tego dokumentu są Indianami, ludźmi wykształconymi, a co najważniejsze, wszyscy są autentycznymi potomkami plemion, które zamieszkiwały niegdyś niemal wszystkie części północnoamerykańskiego kontynentu. Każdy z nich dobrze zna historię swoich przodków, przeżywa ich świat jak swój własny, a widz przeżywa go razem z nimi. Sam wstęp przyciąga uwagę i zachęca do obejrzenia filmu: “Nigdy nie milczeliśmy. Opowiadaliśmy nasze historie przez tysiące lat. Ale większość ludzi nie mogła usłyszeć tego do tej pory”. W ich opowieściach nie ma żadnych upiększeń i przesady.

Chociaż słyszałem i czytałem wcześniej wiele opowieści o Indianach, ogladając ten film, byłem na przemian zdumiony, zachwycony i wstrząśnięty jego treścią, od początku do końca, czyli przez całe 5 godzin. Była to dla mnie wielka, smutna historia, najsmutniejsza jaką kiedykolwiek słyszałem. Nasunęła mi sporo refleksji, które skłoniły mnie do napisania tego artykułu.

Świat oglądany na tym filmie jest inny, obcy, niesamowity, budzący silne mieszane uczucia, nie taki do jakiego przywykliśmy. Widzowi wydaje się chwilami, że znajduje się na pięknej, żyznej łące, a chwilami w wielkim, gęstym, niebezpiecznym, ponurym lesie gdzie nie dociera prawie wcale światło. Sami Indianie przeżywali swój świat w podobny sposób: – Upajaliśmy się zjawiskami świata naturalnego – mówi Oglala Lakota, jedna z narratorek filmu. – Natura była piękna i przerażająca, niemniej doskonała przy całej swojej złożoności.

Stare indiańskie powiedzenie mówi: “Nie zrozumiesz drugiego człowieka dopóki nie pochodzisz w jego mokasynach”. Ja uważam, że możnaby ukuć nowe: “Nie zrozumiesz Indianina, dopóki nie wysłuchasz jego własnej opowieści”. Popularne książki i filmy ukazują niewiele prawdy o nich. Stereotypowy obraz Indianina prezentowany światu przez amerykańskie media od wielu lat, jest spaczony i groteskowy.

– Jednym z powodów tego, że ludzie słabo znają naszą historię, jest to – mówi Wilma Mankiller – jedna z narratorek filmu, kobieta irokezkiego pochodzenia – że opowiadali ją żołnierze, księża, i inni ludzie obcy nam kulturowo. Współcześni na ogół wolą oglądać nas w muzeach. Jakoś nie widzą w nas narodu mającego własną tradycję i kulturę.

Nie jest tajemnicą, że wielu publicystow przekłamywało historię Indian, zmyślało różne fantastyczne teorie, aby usprawiedliwić to, co się stało i dowieść, że nie oni byli pierwszymi mieszkańcami tego kontynentu i że to nie oni skonstruowali wspaniałe budowle o których wspomniałem na wstępie. Indianie zaś powtarzają z uporem: “My zawsze tutaj byliśmy… musimy kręcić własne filmy, wydawać własne kasety, aby kształcić naszych ludzi”.

Inna ważną zaletą tego filmu jest to, że ukazuje on, jak chyba żaden inny, tło wielu ważnych wydarzeń historycznych, ich źródło i przyczynę. Przede wszystkim należy wziąć pod uwagę to, że wkrótce po przybyciu tutaj pierwszych osadników z Europy, nastąpiło zderzenie dwóch biegunowo odmiennych kultur. Różnice te nie zanikły dotąd, utrzymują się już od prawie 500 lat i wciąż dają niemile znać o sobie, o czym świadczą powtarzające się problemy władz kanadyjskich i amerykańskich z Indianami. Pamiętamy na przykład konflikt w Oka, koło Montrealu, lub konflikt z Mikmakami w mieście Gaspé. Prawie w każdym z tych protestów chodzi Indianom o to samo – prawo do ziemi i zaprzestanie niszczenia środowiska przez białych.

To, że różnic tych nie dało się zlikwidować doprowadziło w końcu do tego, że jedna cywilizacja zmiotła drugą, i to niemal zupełnie. Psychika, mentalność, wierzenia i światopogląd Indianina zawsze były biegunowo odmienne aniżeli białego człowieka. W sensie kulturowym obie te grupy do dnia dzisiejszego żyją na dwóch innych półkulach. – Europejczycy nigdy nas nie rozumieli – mówi jeden z narratorów. – ­Przywieźli tutaj swojego boga, swoją wiarę w własność prywatną i swoje psy.

Wielu ludzi wierzy w rozmaite mity i bzdury jakie napisali o Indianach różni pseudokronikarze po prostu dlatego, że nigdy nie interesowali się zbytnio kulturą Indian. Pewien hiszpański misjonarz wyraził się o nich: „Są brzydcy, brudni, obdarci, dzicy i płochliwi, i tylko to, że mają postać ludzką każe wierzyć, że należą do rodzaju ludzkiego”. Natomiast Beniamin Franklin, uważany powszechnie za ojca Stanów Zjednoczonych wyraził się o nich: “Jestem przekonany, że te małe społeczności indiańskie, nie mające własnych rządów, są w swej ogólnej masie środowiskiem w którym panuje większe szczęście, aniżeli wśród narodów Europy, które mają rządy”.

Jak inny od naszego był ich świat może świadczyć inna wypowiedź Oglali Lakoty: – Cudowne wynalazki jakie biały człowiek przywiózł ze sobą na ten kontynent zburzyły nasz świat i nas zniszczyły. Strzelba i koń ułatwiały nam polowanie, ale i niosły śmierć.

Alkohol również był gróźną bronią w rękach białych. Rozpitego Indianina można było przedstawić światu jako zwierzę pozbawione duszy. Wódz Crazy Horse powiedział: „Nie chcemy waszej cywilizacji. Chcemy żyć tak, jak żyli nasi ojcowie i praojcowie”.

Osobliwą cechą Indian był ich sposób mówienia. Warto zwrócić uwagę na wypowiedź wodza Penikuza na temat alkoholu: “Jesteśmy jak ptak ze złamanym skrzydłem. Serce w mej piersi jest zimne i wzrok mi gaśnie,” albo wodza Wokindo na temat obyczajów: “Będziemy tańczyć kiedy nasze serca będą nam kazały tańczyć, będziemy ucztować kiedy nasze serca będą kazały nam ucztować. Czy my prosimy białego człowieka żeby robił to co robi Indianin? Nie, my go o to nie prosimy. Dlaczego więc prosicie Indianina aby robił to, co robi biały człowiek?”

W każdym niemal zdaniu jest jakieś odniesienie do natury. Nasuwa się w zwiazku z tym pytanie: Jak to jest, że ludzie pochodzący z różnych części północnoamerykańskiego kontynentu, którzy często nawet nie znali się nawzajam, mówili w tak podobny sposób? Myślę, że ma to wiele wspólnego z ich religią. Wprawdzie nie wyznawali jednej, wierzyli w różne rzeczy, ale wszystkie ich wierzenia były zasadniczo religiami natury. W tym ich sposobie mówienia jest coś mistycznego, nieprawda? Czyżby to był to język którego nauczyła ich Matka Natura?

Odmienny stosunek Indian do natury, ziemi i własności prywatnej to temat-rzeka. Myślę że moglibyśmy wyciagnąć z tego filmu pewne ważne wnioski dla siebie.

Godna uwagi jest również przedstawiona w nim lista krzywd jakich doznali od białych osadników. J. E. Chamberlain w swej książce “Zorany Eden” (The Harrowing of Eden) pisze: “Separacja, asymilacja, biurokracja i eksterminacja, to określenia jakie często spotyka się w komentarzach na temat polityki osadników wobec ludów tubylczych Ameryki Północnej”.

Indianie nie rozumieli na początku co to znaczy nabywać na własność coś tak świętego jak ziemia. – Jak można było kupczyć ziemią z kimś, komu pojęcie kupna–sprzedaży ziemi było zupełnie obce? – mówi Oren Lyons z plemienia Onondaga – jeden z narratorów filmu. – Uważaliśmy ziemię za teren neutralny, do którego wszyscy mają jednakowe prawa. Myśleliśmy że biali chcą zawrzeć z nami umowę o prawo do dzielenia jej z nami.

Gdy więc Indianie pobierali od białych skromną zapłatę za ziemie, myśleli że są to pieniądze za prawo do życia na niej, korzystania z jej dobrodziejstw, polowania na niej, itd. itp. Lyon mowi dalej: „Gdy po paru miesiącach lub latach wracaliśmy na daną ziemię i widzieliśmy na niej płoty i słupy graniczne, pytaliśmy białych:

– Co to ma znaczyć?
– Przecież sprzedaliście nam tą ziemię – odpowiadali.
– Co to znaczy sprzedaliście? – pytaliśmy zdziwieni.

Stosunek Indian do ziemi ukształtował ich kulturę, obyczajowość i światopogląd. Najlepiej odzwierciedla go list, jaki wódz Seattle napisał do prezydenta Stanów Zjednoczonych, kiedy rząd USA zwrócił się do Indian z prośbą o odsprzedanie ziemii dla nowoprzybyłych emigrantów z Europy. Oto jego treść:

“Prezydent w Waszyngtonie śle wiadomość że pragnie nabyć naszą ziemię. Ale jak można kupować lub sprzedawać niebo? Pomysł ten wydaje się nam dziwny. Jeśli nie mamy na własność swieżości powietrza i lśnień na wodzie, to jak możecie kupić je od nas?

Każda cząstka tej ziemi jest święta dla moich ludzi. Każda błyszcząca sosnowa igła, każde piaszczyste wybrzeże, każdy kłąb mgły w mrocznym lesie, każda łąka, każdy brzęczący owad – wszystko to jest święte w pamięci i przeżyciach moich ludzi. Znamy soki w liściach i korzeniach tych drzew tak, jak znamy krew płynącą w naszych żyłach. Jesteśmy częścią ziemi, a ona jest częścią nas. Pachnące kwiaty są naszymi siostrami. Niedźwiedź, jeleń, wielki orzeł, to nasi bracia. Skaliste grzbiety gór, soczystość łąk, ciepło ciała konia, i człowiek – wszystko należy do tej samej rodziny. Lśniąca woda w potokach i rzekach nie jest zwykłą wodą, lecz krwią naszych przodków.

Jeśli sprzedamy wam naszą ziemię to musicie pamiętać, że jest ona święta. Mroczne cienie odbijające się w jasnym zwierciadle jeziora opowiadają dzieje życia mojego ludu. Szmer wód, to głos ojca mojego ojca. Rzeki są naszymi braćmi. One gaszą nasze pragnienie, unoszą nasze łodzie i żywią nasze dzieci. Należy więc okazywać rzekom tę samą uprzejmość co bratu. Jeśli sprzedamy wam naszą ziemię to pamiętajcie, że powietrze jest dla nas cenne, że dzieli ono swego ducha z wszystkim co żyje i czemu samo daje życie. Wiatr, który dał naszemu praojcu jego pierwszy oddech, przyjmuje także jego ostatnie tchnienie. Daje on również życie naszym dzieciom. Jeśli więc sprzedamy wam naszą ziemię, musicie traktować ją jako szczególną i świętą, jako miejsce gdzie człek moze udać się, aby posmakować wiatru osłodzonego wonią kwiatów polnych. Czy będziecie uczyć wasze dzieci tego, czego my uczyliśmy nasze – że ziemia jest naszą matką? Cokolwiek przytrafia się ziemi, przytrafia się wszystkim jej synom.To jedno wiemy – ziemia nie należy do człowieka, człowiek należy do ziemi. Wszystkie rzeczy połączone są z sobą jak krew co jednoczy nas wszystkich. To nie człowiek utkał nić życia i szatę jaka z niej powstała. Jest on tylko jednym małym splotem w niej. Cokolwiek czyni on tej szacie, czyni on sobie. Wiemy jedno: nasz bóg jest waszym bogiem. Ziemia jest cenna w jego oczach i szkodzić ziemi oznacza odnosić się ze wzgardą do jej stworzyciela. Wasza przyszłość jest dla nas tajemnicą. Co będzie, gdy wybite zostaną wszystkie bizo­ny, a dzikie konie będą ujarzmione? Co będzie, gdy tajemne zakątki lasów wypełnione będą wonią ludzi, a na pięknych kwiecistych wzgórzach widnieć będą sieci “mówiących drutów”. Gdzie będą knieje i zarośla? One znikną. Gdzie będzie orzeł? On zginie. A co oznaczać będzie pożegnanie z rączym koniem i polowaniem?

Będzie to koniec życia i początek wegetacji, walki o przetrwanie. Kiedy ostatni czerwonoskóry zniknie wraz ze swą puszczą, a wspomnienie jakie pozostanie wam o nim będzie tak blade jak cień obłoku na stepie, czy te brzegi wód i lasy jeszcze tutaj będą? Czy pozostanie tutaj duch moich ludzi?

Kochamy tę ziemię jak nowonarodzone dziecię kocha bicie serca matki. Jeśli więc sprzedamy wam naszą ziemię, kochajcie ją tak, jak myśmy ją kochali, troszczcie się o nią tak, jak myśmy troszczyli się o nią. Pielęgnujcie w pamięci obraz ziemi ja­ką otrzymaliście od nas. Zachowajcie ją taką dla wszystkich waszych dzieci i kochaj­cie ją, jak Bóg kocha nas wszystkich.

Jestesmy częścią tej ziemi jak i wy jesteście jej częścią. Jest ona cenna dla nas jak i dla was. To jedno wiemy – jest tylko jeden Bóg, i żaden człowiek, czerwony czy biały nie stoi osobno. Jesteśmy wszyscy braćmi”.

Zasada, że nie ziemia jest własnością człowieka lecz człowiek jest własnoscią ziemi była podstawą indiańskich religii. Dopiero po obejrzeniu tego filmu uświadomiłem sobie w pełni, jak wielką krzywdę wyrządzili Indianom biali osadnicy usiłując narzucić im swoją kulturę i wiarę chrześcijańską. To, co dla białego człowieka było dobre, okazało się fatalne w skutkach dla Indianina. Europejscy osadnicy na tym kontynencie po prostu nigdy nie mogli zrozumieć, że na swoją wiarę można nawracać dziecko, lub kogoś kto pyta o drogę, ale nie kogoś kto duchowo i kulturowo żyje na innej planecie od tysięcy lat. Przepaść jaka dzieliła obie te kultury była zawsze ogromna. Indianie kultywowali swoje obyczaje i tradycje, i wiernie przekazywali je następnym pokoleniom.

Księga Genezis ludów zamieszkujących obszary preryjne brzmiała następująco:

“Cały wszechświat kiedy został stworzony, dał nam pieśń. Każda część tego wszechświata jest fragmentem tej pieśni. Ale całą pieśń można usłyszeć tylko na Czarnych Wzgórzach. Kiedy wchodzimy na nie i odprawiamy tam nasze ceremonie, wówczas odżywamy na nowo i czujemy bicie naszych serc… Nasze pierwsze, najstarsze wspomnienie sięga czasów, gdy wszystko spowite było w mroki nocy – ciemnej i lśniącej jak obsydian. Przez nasze pierwsze embrionalne ruchy badaliśmy łono matki ziemi. Był to czas, gdy duch bizona i naszych ojców był jedno. Kiedy wydaliśmy z siebie pierwszy oddech po przyjściu na świat, usłyszeliśmy pieśń naszego serca. Nasza matka, usłyszawszy nasze wołania o wypuszczenie na wolność, otwarła się, aby ludzie-bizony, nasi przodkowie, mogli wyjść z Groty Wiatrów na powierzchnię Ziemi”.

– To, w co wierzyliśmy nie mowiło nam: “Jesteście jak bogowie, macie panować nad naturą” – mówi Oglala Lakota. – Krajobraz był dla nas święty, był czymś, z czym utożsamialiśmy się. Skłoniliśmy nasze kolana w czci i uniżeniu przed krajobrazem jaki roztaczał się wokół nas, aby dane były nam wizje; wizje, które nauczyłyby nas stosunku do zwierząt, roślin, skał, rzek, oraz wszystkiego co w tym życiu ma sens. Nigdy nie zapomnieliśmy naszych lekcji.

Indianie wierzyli więc, że ziemia jest żywym ciałem, że ma serce, a serce jej bije. Dlatego wszystko co się na tym świecie znajdowało było dla nich duchowe – każde zwierzę, każde drzewo czy kamień miało duszę i swoją historię.

– Obfitość ziemi określała korzenie kultury danego szczepu – mówi dalej Lakota. – Nasi szamani i kapłani znali tajemnice i moce świata naturalnego. Zawsze czciliśmy zwierzę które zabijaliśmy. Przepraszaliśmy je za odebranie mu życia. Lecz odbieraliśmy je w taki sposób, aby jego duch żył nadal. Życie ludzkie również było wysoko cenione. Kobiety traktowane były na równi z mężczyznami.

Innym ważnym elementem indiańskiej religli i kultury były tańce – kolejny przykład tego jak bardzo różnili się od białych. Poprzez tańce Indianie przypominali sobie kim są i odnawiali swoje wnętrza. – Nasze opowieści nie są mitami – mówi James Jewell, potomek wodza Seattle – wyrażają one ważne dla nas prawdy życiowe.

Wierzyli, że każdy duch pojawia się na świecie w jednej postaci, a gdy odchodzi, przemienia się w inną. Dlatego przyjmowali imiona Jeleń, Łoś, Niedźwiedź, Orzeł, i.t.d.

Alan Slickpoo, jeden z narratorów filmu mówi na temat życia: – Jak wszystkie żywe stworzenia pojawiamy się na tym świecie tylko na krótki czas, po to, aby być istotami pięknymi, a potem wracamy do naszej ziemi, do gór, drzew, gwiazd, księżyca i słońca. To są nasi przodkowie, oni byli tutaj od dawien dawna.

Cofi, Indianin z plemienia Lakota powiedział : “Życie jest oddechem bizona w okresie zimowym. Jest to mały cień przesuwający się po stepie i ginący o zachodzie słońca”.

Indianie nigdy nie mogli patrzeć spokojnie na to, jak biali osadnicy eksploatują przyrodę. – W niektórych rzekach – wspominają – nie było widać dna – nie z powodu mułu lub wodorostów, lecz z powodu mnogości ryb.

Szczególnie bolesne było dla nich to, co stało się z rzeką Kolumbią. Budując na niej elektrownie, zniszczono prawdziwe cuda natury, widoki bajecznie piękne, na przykład wielkie wodospady w których skakało mnóstwo łososi.

– W miejscu gdzie stoi dzisiaj Katedra Św. Jana w Nowym Jorku, stała kiedyś inna katedra, jeszcze większa i piękniejsza od tej – mówi jeden z narratorów. – Był nią las w którym rosły sosny 70 metrowej wysokości.

Jak inny był stosunek Indian do świata natury może świadczyć również ich wypowiedź na temat linii kolejowej łączącej kraniec wschodni kontynentu z zachodnim. Biali Arnerykanie byli zawsze bardzo dumni z niego. – Pociąg był śmiertelną raną zadaną naszej ukochanej ziemi – mówi dalej Oglala Lakota. Budowa torów kolejowych była zapowiedzią eksterminacji bizonów – naszej życiodajnej krwi.

  To, co Indianin darzył czcią, biały człowiek tępił i bezcześcił.

Świat roślin, zwierząt i ludzi wiązało jedno wspólne ogniwo – linia życia. Umożliwiała nam ona przetrwanie. Kiedy wybito bizony i wyginęły orły, linia ta została przecięta. Gdy to się stało, Indianie wiedzieli że i oni wkrótce wyginą.

Na Wielkich Preriach żyło niegdyś aż 60 milionów bizonów – znacznie więcej niż ludzi. Możemy zatem wyobrazić sobie jak żyzne były te ziemie skoro mogły wyżywić tyle zwierząt. Latem 1884 roku najemni myśliwi wybili je niemal do nogi. Pozostawili przy życiu zaledwie parę tysięcy sztuk. Po bizonach przyszła kolej na Indian. Władze USA wydały żołnierzom rozkaz rozbrajać ich, zabierać konie, i ewakuować do rezerwatów. Dawny świat ginął bezpowrotnie. Był to ostatni etap łupieżczej, zbrodniczej polityki białych osadnikow wobec ludności tubylczej. Wiele ponurych rzeczy wydarzyło się zanim doszło do tego etapu.

Wódz Wielka Stopa modlił się: “Ojcze, proszę cię, pobłogosław białego człowieka. On potrzebuje twojej mądrości i przewodnictwa. Od dawna próbuje zniszczyć moich ludzi. Czuje się dobrze tylko wtedy kiedy ma władzę. Obdarz go twoją madrością i pokojem. Naucz go pokory, bo mam przeczucie, że zniszczy siebie i swoje dzieci, tak jak zniszczył już ukochaną Matkę Ziemię. Wołam i błagam Cię, bądź miłościw białemu człowiekowi, bo też jest moim bratem”.

W omawianym filmie indiańscy narratorzy prezentują długą listę krzywd jakich ojcowie ich doznali od Białego Człowieka. Właściwie trudno dziwić się, że nie jest on weselszy – niektóre źrodła podają, że 95 procent ludności tubulczej Ameryki Północnej wyginęło w okresie rządów białych, pazernych na ziemię osadników.

Trudno dociec ilu Indian żyło na tym kontynencie w 1492 roku kiedy po raz pierwszy postawił na nim nogę Krzysztof Kolumb. Nawet naukowcy mają z tym niemały kłopot. Po przejrzeniu kilkunastu źródeł doszedłem do wniosku, że możnaby zaryzykować cyfrę 30 milionów. Co się tyczy ostatnich lat, statystyki podają że liczba aborygenów w USA i Kanadzie wynosiła – w 1980 roku 1,9 miliona, a w roku 1996 – około 3 miliony. Inne źródła podają cyfry znacznie niższe. Trudno wprost uwierzyć, że nastąpił tak dynamiczny przyrost ludności indiańskiej w ostatnich latach. Jednak wydaje się to prawdopodobne, biorąc pod uwagę fakt, że od około dziesięciu lat Indianom żyje się na tym kontynencie lepiej – mogą swobodnie praktykować swoje tradycje i obyczaje, prowadzić własne szkoły, ośrodki kultury, uczyć swoje dzieci języków ich ojców, a rząd Kanady tu i ówdzie zwraca im część ziem odebranym im kiedyś prawem kaduka.

Ale tak czy owak, jest ich obecnie mniej niż 10 procent w porównaniu z okresem przedkolumbijskim.

Samo zetknięcie się z europejską cywilizacją było dla Indian wielkim szokiem. – Prowadząc z nami nieuczciwy handel i biorąc nasze kobiety za żony, biali kolonialisci wywrócili nasz świat do góry nogami, zanim przybyli tutaj osadnicy którzy ukradli nam ziemię – mówi jedna z narratorek. – Epidemie ospy świnki, grużlicy, cholery i innych chorób, które biały człowiek przywiózł tutaj ze sobą, oraz utrata ziemi, bardziej wyniszczyły nas niż wojny z osadnikami. Epidemie te doświadczały naszą wiarę i naszego ducha.

Na przykład, w 1837 roku epidemia ospy uśmierciła 80 procent Indian mieszkających w regionie dzisiejszego stanu Nowy Meksyk. O tym, jak inaczej wyglądał ich świat, dowiadujemy się od innej narratorki: – Budowaliśmy nasze domy w pobliżu dolin rzecznych, gdzie były ryby i zwierzyna, gdzie roślinność była bujna, rosły orzechy i owoce. Uprawialiśmy kukurydzę, fasolę, ziemniaki, dziki ryż, prowadziliśmy handel od morza do morza, ale zawsze pozostawialiśmy po sobie łagodny odcisk stopy na ziemi w której gościliśmy, jako ślad naszej obecności. Każdy strumyk wody w Ameryce Północnej był wtedy czysty. Nasi przywódcy nie nadużywali władzy, rządzili z wielkim poczuciem odpowiedzialności, kierując się zasadą, że każdy głos jest jednakowo ważny i każdego człowieka należy wysłuchać, w myśl zasady, ze wszyscy są równi – nikt nie jest lepszy lub ważniejszy od drugiego. Tych, którzy nie chcieli nas słuchać, przestrzegać naszych obyczajów i zasad wypędzaliśmy z naszych osiedli. Być wyrzuconym przez własne plemię, z własnego domu, przez własnych ludzi, było najwyższym wymiarem kary, największym upokorzeniem, najgorszą rzeczą jaka mogła przytrafic się komuś w życiu… Ale dla Europejczyków tylko ich świat był uosobieniem cywilizacji. Nas uważali za dzikusów.

Wynikałoby z tego, ze biali osadnicy istotnie bardzo mylili się w swoich ocenach ludów tubylczych. Biorąc pod uwage wiele rzeczy jakie mówią narratorzy tego filmu, dochodzę do wniosku, że co się tyczy Indian, niemal całe społeczeństwo amerykańskie zapomniało o zasadzie, że w sprawach spornych głos ma najpierw oskarżony.

Tracąc ziemię z którą był duchowo i emocjonalnie związany, Indianin tracił praktycznie wszystko. To właśnie było główną przyczyną ich wysokiej śmiertelności. Jeśli biały człowiek nie mógł zabrać mu jej podstępem, czynił to przemocą. Podstęp najczęściej polegał na tym, że najpierw starano się przekonać Indianina o czystości intencji wobec niego, dawano mu różne obietnice, nawet na piśmie, których żaden biały nie miał najmniejszego zamiaru spełnić, lub nakłaniano do podpisania umów kupna­-sprzedaży ich ziem, nie wodzów ich plemion lub ich pełnomocników, lecz ludzi wcale nieupoważnionych do tego, nawet nie należących do danego plemienia i nie mających prawa decydować o jego losie i własności. Były to szwindle z gatunku tych, o jakich mówi się potocznie: “na wołowej skórze nie spisałby tego”. Tak postępowano, na przykład, w przypadku umowy dotyczącej Walla Walla Valley w 1855 roku, aby wyrzucić Indian z ziem znajdujących się na pograniczu stanów Waszyngton i Oregon i zmusić ich do przeniesienia się do rezerwatu w stanie Idaho, co doprowadziło potem do długiej, krwawej wojny z Indianami. Terytorium Nez Perców które początkowo miało powierzchnię 13,5 miliona akrów (536 tys. hektarów) zredukowano osiemnastokrotnie, pozostawiając im rezerwat liczący zaledwie… 750 tys. akrów (30 tys. hektarów).

Dalej, z umowy podpisanej w Fort Wise w 1861 roku wynika, że na podstawie podpisów sześciu wodzów plemienia Cheyen, rząd uznał wszystkie niemal ziemie należące do tych Indian za sprzedane, nie licząc się ze zdaniem ich pozostałych 38 wodzów. W umowie tej zawarta była klauzula, zgodnie z którą, Indianie mieli otrzymywać od rządu federalnego towary i zasiłki przez okres 50 lat. Senat USA unilatelarnie zmienił to zobowiązanie na 15 lat.

Hiszpanie od początku nie robili tajemnicy, że interesuje ich tylko złoto, ziemia i niewolnicy, a nie prawa Indian. Jedna z narratorek mówi: – Widzieli w nas tanią siłę roboczą, ponieważ nie byliśmy dla nich ludźmi, raczej istotami człekokształtnymi.

Anglicy byli nieco lepsi. Podbój ziem Nowego Świata rozpoczęli od budowy fortów na Wschodnim Wybrzeżu, które co kilka miesięcy przesuwali na zachód – po 30-40 kilometrów na raz. W ten sposób zdobywali coraz większą kontrolę nad ziemiami Indian, którzy wypierani przez nich siłą, wynosili się, zabierając ze sobą wszystko, nawet kości przodków. Spore sukcesy w walce z angielskimi kolonistami na ziemiach znajdujących się w rejonie Wielkich Jezior odnosił przez długi czas indiański wódz Pontiak.

Biali kolonialiści łamali nie tylko umowy zawarte z Indianami, lecz nawet własne prawa. Zarówno Kongres USA jak i Sąd Najwyższy uznali na początku XIX wieku indiańskie plemiona południowowschodnie za politycznie niepodległe, suwerenne, mające pełne prawa do ziem ich przodków. W 1805 roku prezydent Jefferson pisał: “Jest rzeczą pewną, że ani jedna stopa ziemi nie zostanie kiedykolwiek wzięta od Indian bez ich zgody. Wszyscy myślący Amerykanie rozumieją świętość ich praw”. Była to jednak krótkotrwała pociecha dla Indian. Kiedy front Rewolucji Amerykańskiej nadciągał ze wschodu, oficerowie znaleźli się w kłopocie. Nie mieli ani centa w swoich sakiewkach, a musieli zapłacić żołnierzom za służbę. Obiecali więc rekrutom dać w zapłatę… ziemie Indian.

W połowie XIX wieku kiedy rozpoczęła się pamiętna “gorączka złota” i wielu osadników ruszyło w pogoń za nim do Kolorado i Kalifornii, podróżnicy często wjeżdżali na terytoria Indian bez zezwolenia. W tym to właśnie czasie rząd USA wydał tak zwany Manifest Przeznaczenia (Manifest Destiny) który mówił, iż “przeznaczeniem Stanów Zjednoczonych jest rozszerzyć swoje terytorium na cały obszar Ameryki Północnej, oraz rozciągnąć i umocnić na nim swoje wpływy – polityczne, społeczne i ekonomiczne. Brzmiało to całkiem podobnie do słów Hitlera, że “wojna i podbój innych narodów jest przeznaczeniem Niemiec”. I rzeczywiście, po wydaniu tego manifestu rozpoczął się najsmutniejszy rozdział historii Indian północnoamerykańskich. Od tego czasu traktowani byli przez białych osadników jak Żydzi w getcie. Wydaje się, że do władzy doszli wtedy ludzie wyznający zasadę, że „dobry Indianin to martwy Indianin”. Manifest ten był niewątpliwie próbą oczyszczenia się z winy za zbrodnie indiańskiego holocaustu – dokumentem mającym na celu podtrzymanie wiary w to, iż podbój amerykańskiego kontynentu jest decyzją podjetą przez samego Boga. Brzmiał on mile dla ucha białego człowieka, uspakajał jego sumienie i dopingował do zabierania Indianom resztek ich ziem. Peter Bernette, gubernator Kalifornii, w przemówieniu wygłoszonym w 1851 roku powiedział: “Trzeba liczyć się z tym, że wojna pomiędzy obiema rasami nie skończy się, dopóki rasa indiańska nie zostanie doszczętnie wytępiona. Los i przeznaczenie ludzkiej rasy jest czymś, czego nie jest w stanie zmienić żadna ludzka mądrość lub siła”.

Trudno uwierzyć, że taki los spotkał tych, którzy mowili o sobie: “Gdziekolwiek gościliśmy pozostawialiśmy po sobie łagodny ślad naszej stopy”.

W roku 1887 Kongres USA wy­dał pamiętną ustawę o “Powszechnym Uwłaszczeniu” (Ge­neral Allotment Act). Była to admi­nistracyjna metoda zabierania In­dianom ziem lub pozbawiania ich praw do znacznej ich części, po to, aby uczynić z nich chłopów małorolnych i zmusić do asymilacji w środowisku białych. Indiańskie re­zerwaty podzielono wówczas na małe gospodarstwa rolne wielkości od 40 do 160 akrow (16 do 64 hekta­rów). Wskutek tej polityki rządu wielu z nich zupelnie utraciło ziemię, musiało pożegnać się z życiem plemien­nym i przenieść do innych miejsco­wości, przeważnie dużych miast, aby znaleźć jakieś źródło utrzyma­nia. Najwięcej ucierpiały na tym ple­miona północnowschodnie Oklaho­my i Wielkich Prerii. Na terytoriach północnowschodnich, gdzie do roku 1887 żyło co najmniej milion Indian, pozostało ich po tej “reformie rolnej” zaledwie… 25 tysięcy.

Obdzieliwszy Indian ziemią w taki sposób, rząd uzyskał tak zwane „nadwyżki”. Stanowiły one ogółem 72 procent ziem należących wczśniej do Indian (ze 138 milionów akrów, jakie rozdysponowano w ra­mach tej ustawy, przydzielono im zaledwie 48 milionow). Nadwyżki te następnie odsprzedano różnym spekulantom i osadnikom w ramach loterii, licytacji i przetargów orga­nizowanych przez władze.

Dzieło niszczenia ludności tubylczej dobie­gało końca. Wiele dziwnych, okrut­nych rzeczy wydarzyło się wcześniej zanim doszło do tego. Na przy­kład, w 1598 roku ojciec Allonso Martinez, doradca gubernatora Ka­lifornii, powiedział w dniu gdy Hiszpanie wymordowali w miescie Akoma ośmiuset niewinnych Indian: “Ponieważ celem wojny jest przywrócenie po­koju, człowiekowi dane jest prawo eliminowania i niszczenia tych, którzy stoją na drodze do osiągnięcia tego pokoju”.

Brzmiało to podobnie jak słowo “normalizacja” w ustach komunistów.

W kwietniu 1883 roku rząd USA rzucił karty na stół – ustawowo za­bronił Indianom upowszechniania ich kultury, używania ich języków i praktykowania ich religii. Za nieposłuszeństwo tej ustawie groziły surowe kary. Władze przyjęły wtedy wobec nich postawę, którą Chamberlain nazwał “ewangeliczną obsesją”. Polegała ona na dość dziwnej jak na owe czasy umowie rządu z Koś­ciołem, a ściślej, stanów z wyzna­niami. Zgodnie z nią, w USA otwarto przy kościołach całą sieć szkół-­internatów przeznaczonych głównie dla dzieci indiańskich do których przywożono wagonami całe ich transporty, głównie chłopców w wieku 6-7 lat. Wszystko to działo się w ramach realizacji tak zwanej “poli­tyki pokoju” proklamowanej przez pre­zydenta Granta. Szczególnie dużą aktywnością na tym polu wykazał się kapitan Pratt – prezbiterianin. W jego szkole znajdującej się w pensylwańskim mieście Carlisle, 70 procent dzieci było India­nami. Pratt mówił otwarcie, że na­leży ucywilizować dzieci krnąbr­nych ojców z którymi władze ame­rykańskie mają tyle kłopotów i zachęcał inne kościoły chrześcijańskie do otwierania podobnych szkół. Na Florydzie było nawet więzienie do którego posyłano indiańskie dzieci za różne wykro­czenia, przeważnie za nieprzestrze­ganie zakazu używania indiańskie­go języka w szkole. Wielu z nich nig­dy nie powróciło stamtąd. Na tyłach tego więzienia znajduje się dzisiaj spory cmentarz tych dzieci.

Tak wy­glądał ostatni etap „cywilizowania dzikusów”.

Podobne grzechy na swoim kon­cie mają Hiszpanie, którzy prowa­dzili w Kalifornii dzialalność misyj­ną między poganami – głównie ln­dianami z plemienia Pueblo. Panowały tam w owym czasie epidemie dziesiątkujące ludność tubylczą, która na próżno szukała pomocy medycznej w ośrodkach misyjnych.

– Chrześcijaństwo było środkiem ludobójstwa – mowi Pilulaw Khus nar­ratorka z plemienia Czumaszów. – Hiszpanów omal nie zgubiła pogoń za złotem, a nas niemal zupełnie wyniszczyło chrześcijaństwo. Nad naszymi ludźmi znęcano się okrutnie. Kiedy okres misji dobiegł końca, ludność tubulcza zmalała niemal trzykrotnie.

Wallace Coffey, potomek Koman­czów, mówi podobnie: – Nasi ludzie żyli stło­czeni jak sardynki w rezerwatach, uzależnieni od skromnych rządowych przydzia­łów żywności, bo ziemia była jałowa, niezdatna do uprawy. Osiedlali nas w rejonach gdzie grużlica, malaria i inne choro­by wykańczały całe plemiona.”

Co się tyczy obyczajowości, interesu­jące jest to, że do czasu przybycia na ten kontynent Białego Człowieka, ci sami ludzie, którzy – jak mówią o sobie – “przez tańce i śpiewy odnawiali swoje wnętrza, przypominali sobie kim są”, nie znali praktycznie alkoholu. Pewnym wyjątkiem w tej dziedzinie były niektóre plemiona południowozachodnie produkujące wino, ze śliwy daktylowej, agawy i innych roślin. Lecz był to na­pój o zawartości alkoholu zaledwie 3-4 procent.

Skazani na życie w rezerwatach i kuratelę rządu federalnego In­dianie często załamywali się psy­chicznie i wpadali w alkoholizm. Narrator Bob Haozous z plemienia Chiricahua przyznaje, że wszystkie szczepy które przeżyły cały ten holo­caust mają do dzisiaj problem alko­holizmu. Utrata ziemi, kultury, języka przodków, doprowadza ich często do depresji i załamania. Dlatego w wielu rezerwatach szerzy się pi­jaństwo, mają miejsce samobójstwa, gwałty i bijatyki.

In­ną interesującą ceremonią którą plemiona północnozachodnie wspo­minają do dzisiaj z nostalgią, jako “żywotną tradycję ich ojców”, było święto “pot-latch”. Była to pewnego rodzaju zabawa urządza­na z okazji dawania i przyjmowania prezentów. Narrator Jewel James, potomek wodza Seattle mówi: – W naszym indiańskim północnowscho­dnim systemie ekonomicznym trak­towaliśmy dobra materialne zupełnie inaczej niż biali. Uważaliśmy je za coś najmniej ważnego w życiu, zaś dzielenie się dobrami z bliźnimi za coś najważniejszego. Chodzi o to, że kiedy dajesz coś komuś, dzie­lisz się tym co masz, wtedy twoje imię jest dobrze wspominane, jes­teś na ustach innych. Rząd amerykański uważał te obyczaje za marnotrawstwo, zły przy­kład dla innych i w 1884 roku wydał ustawę zabraniającą ich praktykowania. Niemniej, były one nadal pokątnie odprawiane przez Indian, najczęściej pod płaszczy­kiem chrześcijańskiej Wigilii. Do­piero w 1950 roku rząd zniósł oficjalnie ten zakaz.

Rządowy komisarz do spraw In­dian J. Atkers powiedział: – Indianom należy wpoić ego­tyzm amerykańskiej cywilizacji, tak, aby nauczyli się mówić “ja” zamiast “my” i “to jest moje” zamiast “to jest nasze”.

Wódz Siedzący Byk powiedział kiedyś: “Bracia, musimy borykać się teraz z inną rasą – małą i słabą kiedy nasi ojcowie po raz pierwszy zetknęli się z nimi, lecz groźną i wielką teraz, a chciwość dóbr materialnych jest chorobą tych ludzi”.

Narrator John Mohawk przyz­naje jednak, że stosunki plemion północno-wschodnich nie zawsze u­kładały się dobrze przed przy­byciem na ten kontynent kolonia­listów i osadników z Europy. Zanim nauczyli się współżyć ze sobą w braterskiej zgodzie przeszli długą drogę, musieli rozwiązać wiele pro­blemów, nawet tak poważnych jak krwawe wojny międzyplemienne i kanibalizm. Ale zaznacza, że na prze­strzeni ich długiej historii zdarzało się to rzadko.

Pod koniec XIX wieku wśród Indian narodził się ruch religijny któremu władze amerykańskie na­dały pogardliwą nazwę “ghost dan­ce”, co można przetłumaczyć “taniec z duchami”. Była to pewnego rodzaju mieszanka wierzeń indiańskich i paru elementów chrześcijaństwa. Jego przywódcą był Wovoka – skrom­ny Indianin z plemienia Paiute, u­ważany przez Indian za proroka. Wovoka mówił, że żołnierze, agenci rządowi, osad­nicy, czyli wszyscy ich ciemięzcy, wkrótce zginą, a zmarli indiańscy bohaterowie zmartwychwstaną i na stepach znów pojawi się mnóstwo bizonów, pod warunkiem jednak, że ich ludzie będą wy­trwale, nieustannie śpiewać i tańczyć. Przepowiadał nawet datę speł­nienia się jego apokaliptycznych wizji.

Wiara ta rozprzestrzeniała się wśród Indian jak ogień, przyjęły ją w krótkim czasie wszystkie niemal plemiona. Ty­siące Indian rozpalało ogniska w całym kraju i tańczyło całymi godzinami i dniami, często do upadłego, w oczekiwaniu na ten cud. Ale żaden cud nie wydarzył się. Moim zdaniem, była to po prostu ich desperacka wiara w powrót utraconego raju.

Chociaż ruch ten miał cha­rakter pokojowy, od początku budził wrogość i podejrzenie władz amerykańskich, które szukały okazji aby go stłumić.

W grudniu 1890 roku żołnierze napadli na tańczących przy ognisku Siuksów w miejscowości Wounded Knee, w Dakocie Południowej. Inni, widząc atak wojska, rzucili się do ucieczki. To, co stało się potem przeszło do historii jako “masakra nad Wounded Knee”. Wojsko dopadło wycieńczonych z głodu i zimna uciekinierów przy rzece Cheyenne, gdzie zabito 350 Indian, w tym wiele kobiet i dzieci. Zginął wtedy ich bohaterski wódz Wielka Stopa. Dwudziestu siedmiu żołnierzy oddziału siódmej kawalerii otrzymało za ten „bohaterski czyn” ordery zasługi.

Wydarzenie to zamknęło niejako rozdział historii Ameryki Północnej uważany powszechnie za okres wo­jen i przelewu krwi. Skończył się zarazem długi podbój amerykańskich Indian.

Ale rasa indiańska nie wyginęła. Wielu z nich żyje dzisiaj w rezerwa­tach i miastach całego kontynentu. Ludzie ci posługują się na co dzień ponad stoma różnymi językami i wykonują wiele różnych zawodów. Współcześni India­nie na ogół wiedzą kim są i kultywują tradycje swych przodków.

Film “Pierwsi Amerykanie” u­kazuje wiele historycznej prawdy, niedostępnej niestety w wielu źródłach. Przedstawia dwa różne światy – świat Indian, i świat którym rządziły dziwne, bezlitosne prawa wymyślone przez osadników i kolo­nialistów budujących wielkie pań­stwo. Nie jest to pierwszy tego rodzaju przy­padek w historii i być może nie os­tatni. Wielkie mocarstwa powsta­wały i upadały, czasami w krótkim czasie.

Po obejrzeniu tego filmu wciąż chodzą za mną słowa pewnego In­dianina: “Nic nie żyje długo, tylko ziemia i góry” oraz wodza Mer­crediego który powiedział kiedyś do premiera Mulroneya: “Pamię­tajcie że żyjecie na ziemi lndian.”

Jerzy Sędziak, 1999

© Copyright by Jerzy Sędziak

Polecam lekturę „Ludobójstwo w imię Chrystusa”

Czytelnikom znającym język angielski polecam film: „America’s Great Indian Nations”

2024-12-08T07:53:24+00:00