Ale tak czy owak, jest ich obecnie mniej niż 10 procent w porównaniu z okresem przedkolumbijskim.
Samo zetknięcie się z europejską cywilizacją było dla Indian wielkim szokiem. – Prowadząc z nami nieuczciwy handel i biorąc nasze kobiety za żony, biali kolonialisci wywrócili nasz świat do góry nogami, zanim przybyli tutaj osadnicy którzy ukradli nam ziemię – mówi jedna z narratorek. – Epidemie ospy świnki, grużlicy, cholery i innych chorób, które biały człowiek przywiózł tutaj ze sobą, oraz utrata ziemi, bardziej wyniszczyły nas niż wojny z osadnikami. Epidemie te doświadczały naszą wiarę i naszego ducha.
Na przykład, w 1837 roku epidemia ospy uśmierciła 80 procent Indian mieszkających w regionie dzisiejszego stanu Nowy Meksyk. O tym, jak inaczej wyglądał ich świat, dowiadujemy się od innej narratorki: – Budowaliśmy nasze domy w pobliżu dolin rzecznych, gdzie były ryby i zwierzyna, gdzie roślinność była bujna, rosły orzechy i owoce. Uprawialiśmy kukurydzę, fasolę, ziemniaki, dziki ryż, prowadziliśmy handel od morza do morza, ale zawsze pozostawialiśmy po sobie łagodny odcisk stopy na ziemi w której gościliśmy, jako ślad naszej obecności. Każdy strumyk wody w Ameryce Północnej był wtedy czysty. Nasi przywódcy nie nadużywali władzy, rządzili z wielkim poczuciem odpowiedzialności, kierując się zasadą, że każdy głos jest jednakowo ważny i każdego człowieka należy wysłuchać, w myśl zasady, ze wszyscy są równi – nikt nie jest lepszy lub ważniejszy od drugiego. Tych, którzy nie chcieli nas słuchać, przestrzegać naszych obyczajów i zasad wypędzaliśmy z naszych osiedli. Być wyrzuconym przez własne plemię, z własnego domu, przez własnych ludzi, było najwyższym wymiarem kary, największym upokorzeniem, najgorszą rzeczą jaka mogła przytrafic się komuś w życiu… Ale dla Europejczyków tylko ich świat był uosobieniem cywilizacji. Nas uważali za dzikusów.
Wynikałoby z tego, ze biali osadnicy istotnie bardzo mylili się w swoich ocenach ludów tubylczych. Biorąc pod uwage wiele rzeczy jakie mówią narratorzy tego filmu, dochodzę do wniosku, że co się tyczy Indian, niemal całe społeczeństwo amerykańskie zapomniało o zasadzie, że w sprawach spornych głos ma najpierw oskarżony.
Tracąc ziemię z którą był duchowo i emocjonalnie związany, Indianin tracił praktycznie wszystko. To właśnie było główną przyczyną ich wysokiej śmiertelności. Jeśli biały człowiek nie mógł zabrać mu jej podstępem, czynił to przemocą. Podstęp najczęściej polegał na tym, że najpierw starano się przekonać Indianina o czystości intencji wobec niego, dawano mu różne obietnice, nawet na piśmie, których żaden biały nie miał najmniejszego zamiaru spełnić, lub nakłaniano do podpisania umów kupna-sprzedaży ich ziem, nie wodzów ich plemion lub ich pełnomocników, lecz ludzi wcale nieupoważnionych do tego, nawet nie należących do danego plemienia i nie mających prawa decydować o jego losie i własności. Były to szwindle z gatunku tych, o jakich mówi się potocznie: “na wołowej skórze nie spisałby tego”. Tak postępowano, na przykład, w przypadku umowy dotyczącej Walla Walla Valley w 1855 roku, aby wyrzucić Indian z ziem znajdujących się na pograniczu stanów Waszyngton i Oregon i zmusić ich do przeniesienia się do rezerwatu w stanie Idaho, co doprowadziło potem do długiej, krwawej wojny z Indianami. Terytorium Nez Perców które początkowo miało powierzchnię 13,5 miliona akrów (536 tys. hektarów) zredukowano osiemnastokrotnie, pozostawiając im rezerwat liczący zaledwie… 750 tys. akrów (30 tys. hektarów).
Dalej, z umowy podpisanej w Fort Wise w 1861 roku wynika, że na podstawie podpisów sześciu wodzów plemienia Cheyen, rząd uznał wszystkie niemal ziemie należące do tych Indian za sprzedane, nie licząc się ze zdaniem ich pozostałych 38 wodzów. W umowie tej zawarta była klauzula, zgodnie z którą, Indianie mieli otrzymywać od rządu federalnego towary i zasiłki przez okres 50 lat. Senat USA unilatelarnie zmienił to zobowiązanie na 15 lat.
Hiszpanie od początku nie robili tajemnicy, że interesuje ich tylko złoto, ziemia i niewolnicy, a nie prawa Indian. Jedna z narratorek mówi: – Widzieli w nas tanią siłę roboczą, ponieważ nie byliśmy dla nich ludźmi, raczej istotami człekokształtnymi.
Anglicy byli nieco lepsi. Podbój ziem Nowego Świata rozpoczęli od budowy fortów na Wschodnim Wybrzeżu, które co kilka miesięcy przesuwali na zachód – po 30-40 kilometrów na raz. W ten sposób zdobywali coraz większą kontrolę nad ziemiami Indian, którzy wypierani przez nich siłą, wynosili się, zabierając ze sobą wszystko, nawet kości przodków. Spore sukcesy w walce z angielskimi kolonistami na ziemiach znajdujących się w rejonie Wielkich Jezior odnosił przez długi czas indiański wódz Pontiak.
Biali kolonialiści łamali nie tylko umowy zawarte z Indianami, lecz nawet własne prawa. Zarówno Kongres USA jak i Sąd Najwyższy uznali na początku XIX wieku indiańskie plemiona południowowschodnie za politycznie niepodległe, suwerenne, mające pełne prawa do ziem ich przodków. W 1805 roku prezydent Jefferson pisał: “Jest rzeczą pewną, że ani jedna stopa ziemi nie zostanie kiedykolwiek wzięta od Indian bez ich zgody. Wszyscy myślący Amerykanie rozumieją świętość ich praw”. Była to jednak krótkotrwała pociecha dla Indian. Kiedy front Rewolucji Amerykańskiej nadciągał ze wschodu, oficerowie znaleźli się w kłopocie. Nie mieli ani centa w swoich sakiewkach, a musieli zapłacić żołnierzom za służbę. Obiecali więc rekrutom dać w zapłatę… ziemie Indian.
W połowie XIX wieku kiedy rozpoczęła się pamiętna “gorączka złota” i wielu osadników ruszyło w pogoń za nim do Kolorado i Kalifornii, podróżnicy często wjeżdżali na terytoria Indian bez zezwolenia. W tym to właśnie czasie rząd USA wydał tak zwany Manifest Przeznaczenia (Manifest Destiny) który mówił, iż “przeznaczeniem Stanów Zjednoczonych jest rozszerzyć swoje terytorium na cały obszar Ameryki Północnej, oraz rozciągnąć i umocnić na nim swoje wpływy – polityczne, społeczne i ekonomiczne. Brzmiało to całkiem podobnie do słów Hitlera, że “wojna i podbój innych narodów jest przeznaczeniem Niemiec”. I rzeczywiście, po wydaniu tego manifestu rozpoczął się najsmutniejszy rozdział historii Indian północnoamerykańskich. Od tego czasu traktowani byli przez białych osadników jak Żydzi w getcie. Wydaje się, że do władzy doszli wtedy ludzie wyznający zasadę, że „dobry Indianin to martwy Indianin”. Manifest ten był niewątpliwie próbą oczyszczenia się z winy za zbrodnie indiańskiego holocaustu – dokumentem mającym na celu podtrzymanie wiary w to, iż podbój amerykańskiego kontynentu jest decyzją podjetą przez samego Boga. Brzmiał on mile dla ucha białego człowieka, uspakajał jego sumienie i dopingował do zabierania Indianom resztek ich ziem. Peter Bernette, gubernator Kalifornii, w przemówieniu wygłoszonym w 1851 roku powiedział: “Trzeba liczyć się z tym, że wojna pomiędzy obiema rasami nie skończy się, dopóki rasa indiańska nie zostanie doszczętnie wytępiona. Los i przeznaczenie ludzkiej rasy jest czymś, czego nie jest w stanie zmienić żadna ludzka mądrość lub siła”.