MY NEW GUIDES

NOWE DROGOWSKAZY

Terroryści i poszukiwacze ropy

“Dopóki tym światem rządzić będą bogaci, nigdy nie zabraknie w nim wojen, chaosu i krzywdy ludzkiej”.
Henry Miller

  11 września 2001 roku przeszedł do historii jako dzień wielkiej tragedii. Terroryści zaatakowali dwie główne centrale największego mocarstwa świata – finansową i wojskową. Zginęło wtedy ponad trzy tysiące niewinnych ludzi podczas pracy. Początkowo cała nasza sympatia i współczucie było po stronie Amerykanów, zwłaszcza tych którzy stracili najbliższych członków rodziny. Jednak mało kto z nas spodziewał się, że będzie to wstęp do kolejnych wojen za którą kryją się ciemne interesy amerykańskich elit i arabskich szejków; interesy skrzętnie ukrywane przed światem. Tym, którzy chcą przekonać się o tym i poznać częściowo kulisy tych ciemnych spraw, polecam amerykański film p.t. “Fahrenheit 9/11″. wyprodukowany w 2004 roku, jego głównym reżyserem jest James Moore, a producentami – „Motion Picture Distribution L.P”, „Lion Gate Films”, „IFC Films” i „Fellowship Adventure Group I.I.C”.

Na wstępie czytamy: “Film ten poświęcony jest 2973 ofiarom ataku terrorystycznego i tysiącom ofiar wojen w Afganistanie i Iraku. Poglądy i komentarze podane są dla rozrywki widza i niekoniecznie zgadzają się poglądami firmy Motion Picture Distribution L.P”. I rzeczywiście, film dostarcza widzowi niezapomnianej rozrywki. Oglądając niektóre jego sceny i komentarze niejeden przeciera oczy ze zdumienia.

Powstał on dzięki staraniom dość wpływowych środowisk amerykańskich najwyraźniej mających dosyć obecnego prezydenta George W. Busha uwikłanego w dziwne interesy przynoszące korzyści głównie jemu i grupie jego zaufanych ludzi. Jest on nieco tendencyjny, wiele spraw nie jest w nim do końca jasnych, niektóre są przejaskrawione. Niewykluczone, że są też sprawy przemilczane, które powinny były zostać w tym filmie przedstawione. Niemniej, jest on godny uwagi i polecenia głównie dlatego, że w jeszcze bardziej tendencyjny sposób przedstawiali nam wcześniej przez dłuższy okres czasu różne wydarzenia i sprawy związane z tym atakiem terrorystycznym i wojną w Iraku prezydent George W. Bush i jego ludzie.

Dzięki temu filmowi możemy dowiedzieć się nareszcie co mówi na ten temat strona przeciwna i zobaczyć co kryje się za kulisami wielkiej polityki. Nie ulega wątpliwości, że politycy amerykańscy to też propagandziści i demagodzy którzy serwują światu różne kłamstwa na temat wojny irackiej i ukrywają różne kompromitujące dla nich afery. Ciemne interesy głównych amerykańskich polityków są nierzadko skrzętnie ukrywane przed światem. Dlatego błędem byłoby potraktować ten film lekko, z przymrużeniem oka, zbyć to wszystko jako podwórkowe plotki. Dla nas Polaków jest on ważny przede wszystkim dlatego, że w tę brudną iracką awanturę uwikłała się Polska.

W każdej kontrowersyjnej sprawie interesują mnie bardziej fakty aniżeli komentarze, a są one naprawdę zdumiewające w tym filmie. Postaram się zatem omówić w skrócie najważniejsze jego sekwencje. Aby nie komplikować zbytnio tematu zakładam, że aktorzy filmu mówią prawdę. Moje wnioski i opinie na ten temat przedstawię na końcu artykułu.

Droga George W. Busha do prezydentury nie była usłana różami. Wiele dziwnych rzeczy wydarzyło się podczas jego pierwszej kampanii wyborczej w 2000 roku. Najpierw media szumnie podały, że w stanie Floryda wybory prezydenckie wygrał ówczesny wiceprezydent Al Gore, ale kilka dni później stacja telewizyjna Fox News sprostowała tę pomyłkę, przeprosiła za nią widzów i ogłosiła, że na Florydzie zwyciężył jednak George W. Bush. W ten sposób szala zwycięstwa przechyliła się na korzyść Busha. Wynik końcowy wyborów był – 48% dla Al Gore’a i 49% dla Bush’a. Wyglądało to niezbyt poważnie, zwłaszcza że „pomyłka” ta przytrafiła się członkom komisji skrutacyjnej w USA, a nie w jakimś ciemnym, zacofanym kraju. Lecz gdy stacja telewizyjna Fox News podała to sprostowanie, przeciętny Amerykanin nie miał pojęcia o tym, że człowiekiem odpowiedzialnym za jej decyzje był nie kto inny jak John Ellis, cioteczny brat George W. Busha.

Elektorat nie wiedział również, że kierownictwo kampanii wyborczej Busha pozwoliło sobie, z pomocą firmy Data Base Technologies (Blue Lake Corporate Center), wykreślić z listy wyborczej nazwiska obywateli którzy na ogół nie głosują na Partię Republikańską z ramienia której Bush kandydował w wyborach. Tymi ludźmi są na ogół biedni, kolorowi, zwłaszcza murzyni. Oczywiście w kraju praworządnym takie machloje są niedopuszczalne i karane jako ciężkie przestępstwo. USA najwidoczniej do takich nie należy, skoro nie zrobiono dotąd z tego afery po opublikowaniu filmu.

Na przykład, w Kanadzie w 1995 roku podczas ostatniego referendum separatyści przegrali z federalistami tylko o 1 procent, ponieważ wyrzucili do kosza na śmieci 86 tysięcy ważnych głosów. Ale w Kanadzie do dzisiaj mówi się i pisze, że na leży ukarać winnych tego oszustwa.

Następnie, komentatorzy filmu mówią, że nawet gdyby niezależni dziennikarze dowiedli ponad wszelką wątpliwość, iż zwycięzcą w wyborach prezydenckich w 2000 roku był Al Gore, to i tak nic by to nie pomogło, bo ostatnie słowo do powiedzenia miał Sąd Najwyższy, którego wszyscy sędziowie, decydenci w tej sprawie, są przyjaciółmi byłego prezydenta George Busha – ojca obecnego prezydenta. Znów pada w tym filmie poważne oskarżenie o nieuczciwość, tym razem pod adresem sędziów Sądu Najwyższego USA.

Następnie, w dniu uroczystości objęcia urzędu przez nowego prezydenta tysiące Amerykanów wyległo na ulice Waszyngtonu, ale nie po to aby go powitać i obsypać oklaskami, lecz głównie po to, aby go wygwizdać i obrzucić jego limuzynę jajkami.

Widząc z okna samochodu jak „gorące” powitanie szykują mu obywatele, Bush nie ośmiela się wysiąść z niego aby przejść pieszo do Białego Domu, jak to czynią normalnie wszyscy nowi prezydenci podczas tej ceremonii, lecz każe kierowcy dodać gazu aby jak najszybciej znaleźć się z dala od wrzeszczącego tłumu. Takiego powitania nie zgotowano dotąd w historii USA żadnemu nowemu prezydentowi w dniu objęcia przez niego urzędu.

George W. Bush spędził na urlopie łącznie prawie 4 miesiące w okresie pierwszych 8 miesięcy prezydentury. Przeważnie urlopował na swoim rancho w Teksasie. Słabo radził sobie na stanowisku, Republikanie utracili w tym czasie większość miejsc w Senacie. Dnia 6 sierpnia 2001 roku, czyli miesiąc przed atakiem terrorystów na USA, otrzymał od swojego wywiadu wiadomość, że Osama bin Laden szykuje atak terrorystyczny na USA polegający na uprowadzeniu samolotów. Wiadomość ta tak bardzo popsuła mu humor, że poszedł na ryby, aby zapomnieć o niej.

Latem 2001 roku, czyli tuż przed zamachem, Thomas Packard, dyrektor FBI, kilkakrotnie mówił Johnowi Ashcroftowi, generalnemu prokuratorowi USA mianowanemu na to stanowisko przez prezydenta George W. Busha, że FBI poważnie obawia się ataku terrorystycznego na USA, i że Osama bin Laden wysyła już swoich agentów do szkół lotniczych w USA celem przeszkolenia ich na terrorystów. Ale Ashcroft zlekceważył te wszystkie przestrogi, podobnie jak uczynił to wcześniej George W. Bush.

Ja wspomniałem, na wstępie film podaje, że opinie i komentarze zawarte w nim mają charakter rozrywkowy. Widz dowiaduje się niesamowitych rzeczy – na przykład, że 15-stu spośród 19-stu terrorystów odpowiedzialnych za rozwalenie World Trade Center i części Pentagonu było obywatelami Arabii Saudyjskiej, a mimo to władze USA zostawiają Saudyjczyków w spokoju. Z przedstawicielami tego kraju Bush bardzo liczy się od samego początku. Obchodzi się z nimi jak z przysłowiowym śmierdzącym jajkiem, boi się narazić im, mimo tego, że wszystko wskazuje na to, iż to głównie obywatele Arabii Saudyjskiej są sprawcami zamachu terrorystycznego na USA, a nie obywatele Iraku lub Afganistanu. Prawie wszystkie drogi w śledztwie prowadzą do Arabii Saudyjskiej, a nie do Iraku. I nic dziwnego, bo Al Quada ma swoją główną bazę w Afganistanie i Arabii Saudyjskiej, a nie w Iraku. Ale Arabia Saudyjska nie może być ukarana. Dla prezydenta i jego spółki cena jest zbyt wysoka. Zadrzeć z Saudyjczykami oznacza praktycznie narazić swoje interesy na poważny szwank.

Szczególnie karygodny, wręcz oburzający, jest sposób w jaki władze USA traktują rodzinę bin Ladenów w kilka dni po zamachu. Ta sama policja amerykańska która na lotniskach kraju aresztuje później wielu niewinnych podróżników jako podejrzanych o terrorystyczne zamiary wobec USA, nie czepia się wcale tej rodziny oraz innych Saudyjczyków podczas odprawy pasażerskiej przy ich odlocie. Rodzina Osama bin Ladena może spokojnie opuścić USA. Ani jeden jej członek nie zostaje przesłuchany przez policję przed wyjazdem. W normalnym kraju, gdy policja próbuje złapać mordercę, puka najpierw do drzwi członków jego rodziny. Z pewnością nie zezwala im wszystkim na opuszczenie kraju przed wszczęciem śledztwa.

W wywiadzie telewizyjnym przeprowadzonym później dla stacji telewizyjnej CNN ambasador Królestwa Arabii Saudyjskiej, Książę Sułtan Bardan odpowiada na pytania dziennikarza. Oto jego fragment:

Dziennikarz: “Było tutaj około 24 członków rodziny bin Ladenów i Jego Magnificencja uważał, że to nie jest fair aby te niewinne osoby narażone były na niebezpieczeństwo w tym kraju”.

Bandar: “Istotnie. Znaliśmy wrogie nastroje społeczne wobec naszych ludzi w tym kraju po zamachu terrorystycznym. Zatem w porozumieniu z FBI pozwoliliśmy im wszystkim bezpiecznie wyjechać”.

Senator Północnej Dakoty Byron Dorgan, członek Senackiej Podkomisji d/s Lotnictwa mówi: “Kazano nam dostarczyć samoloty do odesłania z kraju rodziny Osama bin Ladena i wielu innych Saudyjczyków. Zgodę na to wyraził Biały Dom. Po 11 września co najmniej sześć amerykańskich odrzutowców i 20 samolotów towarowych zabrało tych ludzi na swoje pokłady. W sumie zezwolono wyjechać z kraju 142 Saudyjczykom, w tym 24 członkom rodziny bin Ladena. Warto dodać, że wyjazd tych ludzi miał miejsce tuż po wizycie jaką prezydent Bush złożył ambasadorowi Arabii Saudyjskiej w jego ambasadzie w Waszyngtonie w dniu 13 września, t.j. dwa dni po zamachu.

Zorientowawszy się, że został zdradzony przez Saudyjczyków – swoich największych przyjaciół i dobroczyńców jego rodziny – całą winę za atak terrorystyczny George W. Bush postanawia zwalić na Osama bin Ladena i Saddama Husseina. Ten drugi jest jego kozłem ofiarnym. Następnie, aby usprawiedliwić planowaną inwazję Iraku musi rozpropagować mit
o zagrożeniu narodu i świata ze strony irackiego prezydenta Husseina. Dlatego okłamuje własny naród, wykorzystuje antyarabskie nastroje społeczne panujące w USA po 11 września 2001 roku.

Tego pierwszego zawsze przedstawiano w mediach amerykańskich jako czarną owcę
rodziny bin Ladenów, mówiono że od 1994 roku nie utrzymuje ze swoją rodziną żadnych stosunków. Narratorzy filmu mówią, że jest to nieprawdą. Osama utrzymywał kontakty ze swoją najbliższą rodziną, o czym świadczy fakt, że latem 2001 roku, tuż przed zamachem, na ślubie jego syna, który odbył się w Afganistanie, obecnych było kilku jej członków.

Ambasador Arabii Saudyjskiej powiedział, że jego zdaniem Osama bin Laden był bardzo prostym, spokojnym facetem rodzina którego od lat prowadziła poważne interesy z rodziną Bush’ów. Prezydent niewątpliwie zdawał sobie sprawę, że gdyby interesy te nabrały w świecie rozgłosu, wówczas wizerunek jego oraz jego rodziny bardzo by na tym ucierpiał.

Ważną postacią w tym filmie jest James R. Bath, jego przyjaciel. Podczas służby w Teksaskiej Narodowej Gwardii Lotniczej (Texas Air National Guard) George W. Bush przyjaźnił się z nim, ustanowił go swoim głównym księgowym i powierzył mu, jako przyjacielowi, kontrakty swojej firmy z rodziną bin Ladenów. Finansista Bath miał swój prywatny samolot, który sprzedał Salem bin Ladenowi – jednemu z członków rodziny bin Ladenów i dziedzicowi drugiego co do wielkości majątku w Arabii Saudyjskiej. Za pieniądze uzyskane z tej transakcji Bath otworzył swoją własną firmę lotniczą. Widzimy więc z kim George W. Bush prowadził bezpośrednio lub pośrednio interesy i o jaką stawkę chodziło w jego politycznej grze po zamachu terrorystycznym.

Zanim został prezydentem, George W. Bush otworzył w Teksasie swoją własną firmę wiertniczą o nazwie Arbusto Drilling. Jej interesy szły nie najlepiej. Kto sponsorował żmudne, kosztowne lecz bezowocne poszukiwania złóż ropy naftowej przez George W. Busha w Teksasie? Jedynym jego sponsorem był ponoć właśnie James R. Bath. Ten jego przyjaciel pracujący dla rodziny bin Ladenów, gospodarował ich pieniędzmi w Teksasie, inwestował w ich interesy, i przy okazji w interesy Busha. Mimo tak wielkiej pomocy z tej strony Bush splajtował, doprowadził firmę Arbusto Drilling do bankructwa, tak jak zresztą każdą swoją poprzednią firmę.

Szczęście uśmiechnęło się do niego dopiero wtedy, gdy jedna z jego firm została zakupiona przez Harken Energy a on wybrany został członkiem jej zarządu. Było to w okresie gdy prezydentem USA był jego ojciec, co nota bene torowało mu drogę do szybkiej kariery zawodowej.

Są podstawy ku temu aby podejrzewać, że w tych wszystkich firmach które obaj prezydenci Bushowie prowadzili lub w których byli udziałowcami, jak Harken Energy, Spectrum 7 i Arbusto Drilling ulokowane były pieniądze szejków z Arabii Saudyjskiej. Harken Energy odgrywała szczególną rolę w tych interesach.

Kiedy firma Harken Energy splajtowała, przyjaciele jego ojca załatwili George W. Bushowi członkostwo w zarządzie firmy należącej do Carlyle Group – wielkiego międzynarodowego konglomeratu. Carlyle Group miał wielkie wpływy finansowe w wielu krajach świata, głównie w resortach obrony. Jest on jedenastym co do wielkości przedstawicielem USA, upoważnionym do podpisywania międzynarodowych kontraktów na dostawę broni i różne inne usługi, m.in. telekomunikacyjne i medyczne. Obaj prezydenci USA, ojciec i syn, pracowali dla Carlyle Group – firmy która włączyła rodzinę bin Ladenów w poczet swoich stałych inwestorów. Wynika więc z tego, że dnia 11 września terroryści uderzyli nie tylko w wielkie obiekty USA, lecz także w interesy bogatych, wpływowych ludzi w Ameryce. Nawet po tym ataku na USA, Bush nie zachowywał się jak prezydent najpotężniejszego kraju świata i oskarżyciel Arabii Saudyjskiej, lecz jak uniżony sługa Saudyczyków. Film ten pozwala nam zrozumieć co było tego powodem.

Jego twórcy mówią, że prezydent-syn zawsze wzorował się na byłym prezydencie-ojcu i chciał mu dorównać. Wydaje się, że lekcje polityki pobierał właśnie od niego. A ojciec, zanim podjął wojnę z Irakiem w Zatoce Perskiej, sprzedał Saddamowi Husseinowi wielką ilość broni. Zatem podczas tej wojny ludzie Husseina strzelali do Amerykanów z broni zakupionych od nich. Przychodzi mi tutaj na myśl także sprawa muru berlińskiego. Kiedy padł ów mur, prezydentem USA był Bush-ojciec. Na wieść o tym zrobił rozczarowaną minę, podobnie zresztą jak ówczesna premier Wielkiej Brytanii Pani Margaret Thatcher, i powiedział: “rozwój wydarzeń jest zbyt szybki”. Znów widzimy co myślą naprawdę wielcy orędownicy wolności, lubiący wygłaszać światu piękne wolnościowe kazania polityczne i strojący się w pióra wyzwolicieli ujarzmionych narodów.

Po objęciu prezydenckiego urzędu Bush obstawił swoimi ludźmi najbardziej strategiczne dla niego stanowiska w administracji amerykańskiej i na świecie. Jamesa Bakera, byłego Sekretarza Stanu w okresie prezydentury jego ojca i prawnego przedstawiciela jego komisji wyborczej, mianował pod koniec 2003 roku swoim osobistym “legatem” do Iraku, mającym za zadanie rozwiązanie problemu krajowego zadłużenia tego kraju po wygranej wojnie, a ambasadorem USA w Arabii Saudyjskiej i doradcą do spraw finansowych mianował Roberta Jordana, pracownika Jamesa Bakera.

Twórcy filmu sprawdzili które firmy zarobiły na tragedii z dnia 11 września 2001 roku. Dan Briody, autor książki “The Halliburton Agenda” mówi, że najlepiej wyszła na tym firma Carlyle Group, której jednym z inwestorów była rodzina bin Ladenów i dla której pracuje do dziś były prezydent-ojciec George Bush. Tak się złożyło, że akurat dnia 11 września, czyli w dniu terrorystycznego ataku firma ta odbywała swoją doroczną konferencję inwestorów w Hotelu Ritz-Carlton w Waszyngtonie. Obecni byli na niej wszyscy jej stali członkowie m.in. były prezydent Bush, ojciec obecnego prezydenta, James Baker, John Major, Shafig bin Laden – przyrodni brat Osama bin Ladena, itd. Wszyscy ci biznesmeni zebrani w jednej sali widzieli w telewizji jak walą się wieże World Trade Center.

Rodzina bin Ladenów była, jak na ironię, jednym z inwestorów programu obronnego firmy Carlyle Group. Pociągało to za sobą poważne konsekwencje. Oznaczało praktycznie, że w razie zwiększenia przez USA wydatków na cele militarne, rodzina bin Ladenów, jako jej inwestor, otrzyma z tego wysokie profity. Sześć tygodni po zamachu terrorystycznym, firma ta zarobiła, w jednym tylko dniu… 237 milionów dolarów. Ale był pewien szkopuł. Po zamachu terrorystycznym jej wizerunek psuła rodzina bin Ladenów figurująca na liście jej inwestorów. Z tego względu skreślono bin Ladenów z niej, zmuszono do wycofania się z interesów.

Były prezydent-ojciec George Bush nie zraził się bynajmniej do Saudyjczyków po zamachu terrorystycznym na USA. Nadal spotyka się z rodziną bin Ladenów i załatwia z nią interesy handlowe. Nawet teraz, gdy Osama bin Laden jest już ścigany listem gończym jako międzynarodowy terrorysta, prezydent-ojciec nadal wyjeżdża służbowo do Arabii Saudyjskiej jako przedstawiciel firmy Carlyle Group, spotyka się tam z członkami jego rodziny i załatwia dla nich różne interesy. Argument niektórych komentatorów, że przecież reprezentuje on tylko swoją amerykańską firmę inwestycyjną jakoś dziwnie nie trafia mi do przekonania.

Prezydent USA zarabia oficjalnie około $400 tysięcy dolarów rocznie. Ale szacuje się, że przez okres 30 minionych lat Saudyjczycy zainwestowali w rodzinę Bushów i ich przyjaciół kwotę rzędu… 1,4 miliarda dolarów. W związku z tym, padają w filmie retoryczne pytania: “Kogo taki człowiek kocha bardziej? Czy Amerykanów z których ma tylko 400 tysięcy dolarów rocznie, czy arabskich szejków z których ma prawdziwą fortunę?” Taki polityk zapewne rozmyśla nocami, nie o tym jak dogodzić swoim rodakom, lecz o tym, jak dogodzić swoim arabskim dobroczyńcom. Uśmiechnięte twarze obu prezydentów, ojca i syna, podczas ich spotkań z szejkami arabskimi mówią wszystko. Nietrudno odgadnąć kogo kochają najbardziej. Nic dziwnego zatem, że obecnego prezydenta-syna znacznie bardziej obchodzą interesy ludzi bogatych i wpływowych, aniżeli potrzeby biedoty, której w Ameryce nie brakuje. Na wielkim przyjęciu galowym wydanym dla biznesmenów powiedział: “To imponujący tłum. Niektórzy nazywają was elitą, a ja nazywam was moim fundamentem”.

Tymczasem „Amnesty International” potępia Arabię Saudyjskią jako reżim gwałcący prawa człowieka. Ale cóż to może obchodzić obu prezydentów, ojca i syna? W wielkiej polityce takie drobnostki nie mają znaczenia.

Logicznie rzecz biorąc, śledztwo w sprawie zamachu na World Trade Center i Pentagon powinno było zostać wszczęte 12 września, czyli następnego dnia. Ale początkowo George W. Bush wszelkimi sposobami starał się powstrzymać Kongres przed wszczęciem tego śledztwa. Grał na zwłokę, bo wiedział, że przed podjęciem jakichkolwiek ważniejszych decyzji, wiele rzeczy musi uzgodnić z ambasadorem Arabii Saudyjskiej – swoim „chlebodawcą”. Widząc, że nie jest w stanie powstrzymać Kongresu przed utworzeniem własnej komisji, starał się nie dopuścić do utworzenia niezależnej komisji śledczej. Po zamknięciu przez Kongres śledztwa w sprawie ataku terrorystycznego na USA i opracowaniu raportu końcowego, Bush ocenzurował 28 jego stron. Widocznie uznał, że dokument ten zbyt bardzo obciąża jego ukochaną Arabię Saudyjską. Urzędnicy amerykańscy powiedzieli firmie NBC News wprost, że wiele tajnych źródeł związanych z tym zamachem terrorystycznym miało powiązania z Arabią Saudyjską.

Nic więc dziwnego, że rodziny ofiar zamachu miały pretensje do Arabii Saudyjskiej, a nie do Saddama Husseina. Prezydent Bush okazał się, ze zrozumiałych względów, głuchy na ich skargi na ten kraj. Widząc, że nie mogą liczyć na pomoc z jego strony, członkowie rodzin pięciuset ofiar zamachu wytoczyło rządowi Arabii Saudyjskiej i innym osobom zamieszanym w ten zamach własny proces. W odpowiedzi na ten pozew, rząd Arabii Saudyjskiej wynajął na swojego obrońcę prawnego Jamesa Bakera – człowieka z którym rodzina Bushów od wielu lat trzyma sztamę. Nic dodać, nic ująć.

Aby choć częściowo zrozumieć układy panujące w USA należy wziąć pod uwagę ilość pieniędzy jaką Saudyjczycy zainwestowali dotąd w ten kraj? Niektóre źródła podają, że jest
to kwota rzędu 860 miliardów dolarów. W przeliczeniu na inwestycje na Wall Street, czyli
po otrąceniu wszelkich długów i podatków, stanowi to gdzieś 6-7% ceny „towaru” o nazwie Stany Zjednoczone. Taka mniej więcej część USA jest nieoficjalną własnością Arabii Saudyjskiej. Saudyjczycy trzymają w bankach amerykańskich niebagatelną kwotę rzędu tryliona dolarów (tysiąca miliardów dolarów). Nietrudno odgadnąć co by się stało, gdyby stosunki pomiędzy obiema krajami popsuły się i Saudyjczycy wycofali swoje pieniądze z amerykańskich banków.

Nic dziwnego zatem, że Ambasada Arabii Saudyjskiej w Waszyngtonie jest strzeżona dzień i noc przez policję amerykańską, jak żadna inna. Saudyjski książę Bandar jest najlepiej chronionym ambasadorem w USA. Ma specjalną stałą sześcioosobową ochronę którą zapewnia mu Amerykański Departament Stanu. Przechodniowi nie wolno zbyt długo stać bezczynnie przed tą ambasadą i przyglądać się jej, bo może zostać zatrzymany przez policję, podobnie jak Polakom przez wiele lat po wojnie nie wolno było kręcić się w pobliżu Ambasady Amerykańskiej w Warszawie. George W. Bush niewątpliwie wiedział o jaką stawkę toczy się gra.

Przed atakiem terrorystycznym na USA państwo Bushowie byli zaprzyjaźnieni z saudyjskim ambasadorem Bandarem tak bardzo, że traktowali go jak członka rodziny. Nazywali go nawet Mr. Bandar-Bush. 13 września t.j. dwa dni po zamachu, prezydent George W. Bush zaprosił Bandara-Busha do Białego Domu na obiad i prywatną rozmowę. Chociaż Osama bin Laden był Saudyjczykiem i za saudyjskie pieniądze sponsorowano al Qaeda’ę, i jak wspomniałem, aż 15-stu spośród 19-stu terrorystów było obywatelami Arabii Saudyjskiej, ambasador tego kraju był gościem podejmowanym przez samego prezydenta USA.
Nic dodać, nic ująć. O czym rozmawiali, nikt się tego nie dowie. Wiemy tylko co stało się później.

Jak wspomniałem, rząd USA nie zezwolił amerykańskim detektywom rozmawiać z krewnymi 15-stu terrorystów mieszkającymi w USA, pozwolił im wszystkim spokojnie opuścić kraj, podobnie jak innym Saudyjczykom, a rząd Arabii Saudyjskiej nie chciał zarekwirować rzeczy będących własnością prywatną terrorystów.

Richard Clarke, szef amerykańskiej operacji antyterrorystycznej mówi w tym filmie, że zaraz po zamachu Bush kazał mu podać do wiadomości publicznej, iż brał w nim udział Saddam Hussein. Bush od dawna go nienawidził. Zanim jeszcze został prezydentem planował zrobić coś z Irakiem i czekał na stosowną ku temu okazję. Taka okazja, jego zdaniem, nadarzyła się wreszcie dnia 11 września 2001 roku. Kongresmen Jim McDermott mówi w tym filmie, że Bush i jego drużyna już od dawna snuli agresywne plany wobec krajów arabskich. I tylko obawa przed potępieniem przez opinię publiczną powstrzymywała ich przed ich inwazją niektórych krajów arabskich. Po 11 września 2001 roku doszli do wniosku, że wreszcie przyszła stosowna pora aby je zaatakować.

Trudno dziwić się, że prezydent-geolog George W. Bush miał tak wielką chrapkę na irackie złoża ropy naftowej i tak szybko rozgrzeszył Arabię Saudyjską. Irak to przecież drugi najbardziej zasobny w ropę naftową rejon świata.

Za ów zamach Bush częściej obwiniał Irak aniżeli al Qaeda’ę. Donald Rumsfeld, sekretarz obrony powiedział bez ogródek: “Nie ma dla nas dobrych obiektów w Afganistanie, zbombardujmy więc Irak”. Nietrudno domyślić się, że chodziło mu o irackie złoża ropy naftowej. Bush zaatakował najpierw Afganistan. Inwazja na ten kraj miała miejsce cztery tygodnie po ataku terrorystycznym na USA. Przyczyną tego było ponoć to, że rząd talibański w Afganistanie ukrywa Osama bin Ladena, największego terrorystę świata. Ale zdaniem Clarke’a, cała ostatnia amerykańska operacja wojskowa w Afganistanie miała na celu, nie tyle złapanie Osama bin Ladena, co pokazanie Amerykanom i światu, że coś robi się przeciwko al Qaeda’zie.

Czas pokazał, że Bush tylko gadał dużo przeciwko al Qaeda’zie, ale niewiele robił. Przez pierwsze dwa miesiące Specjalne Oddziały Amerykańskie nie potrafiły nawet znaleźć okolicy w której bin Laden ukrywa się. Masowy morderca który zaatakował dwie główne centrale największego mocarstwa świata otrzymał od Busha dwa miesiące „urlopu wypoczynkowego”.

W roku 1997 gdy George W. Bush był gubernatorem, zaprosił do Teksasu delegację talibańskich biznesmenów na spotkanie z przedstawicielami firmy ‘Unocal’ celem omówienia sprawy budowy rurociągu doprowadzającego gaz naturalny z Morza Kaspijskiego do zachodniej części Afganistanu.

Następnie, w kwietniu roku 2001, czyli pięć miesięcy przed zamachem terrorystycznym, kiedy był już prezydentem, przyjął z wielkimi honorami talibańskiego ministra Sayeda Rahmatullaha Hashimiego. Talibańskie władze Afganistanu oskarżano wówczas w mediach, dość powszechnie, o łamanie praw człowieka. Bush wiedział o tym i chciał aby wizyta ta wpłynęła na poprawę wizerunku tego kraju w Ameryce, ponieważ miał na oku ów wspaniały kontrakt na budowę rurociągu gazowego. Nasuwa się w związku z tym pytanie: dlaczego gościł u siebie tego człowieka, wiedząc, że jest to przedstawiciel rządu który ukrywa Osama bin Ladena – zamachowca odpowiedzialnego za podłożenie bomby w basemencie wieżowca World Trade Center kilka lat wcześniej oraz domniemanego podkładacza bomb pod ambasady amerykańskie w Afryce? Prywatny interes prezydenta wziął górę nad interesem jego kraju, nie po raz pierwszy i ostatni zresztą.

Do podpisania kontraktu na budowę tego rurociągu doszło w czerwcu 2001 roku, czyli niedługo po tej wizycie. Prace związane z jego budową zlecono firmie Halliburton której dyrektorem jest jego przyjaciel i obecny wiceprezydent Dick Cheney. Inną firmą czerpiącą duże korzyści z tego kontraktu jest „Kenneth Lay” – główny sponsor jego kampanii wyborczej.

Po zaprowadzeniu porządku w Afganistanie Bush ustanowił prezydentem tego kraju Hamida Karzai – byłego doradcę handlowego firmy „Unocal”, zaś rzecznikiem nowego rządu ustanowił Zalmay Khalizada – innego byłego doradcę handlowego tejże firmy.

W filmie tym George W. Bush wielokrotnie oskarżany jest o celowe i świadome wprowadzanie w błąd społeczeństwa amerykańskiego, m.in. o szerzenie paniki o powszechnym zagrożeniu terrorystycznym. W przemówieniach do narodu mówił, że każdy Amerykanin w każdej chwili może paść ofiarą ataku terrorystycznego. Media mu wtórowały i straszyły naród w różny sposób. Mówiono, że wiele rzeczy może być wypełnionych materiałami wybuchowymi, jak pojemniki na śmieci a nawet dziecięce zabawki, że Al Quada może w każdej chwili ponownie zaatakować USA i że żaden Amerykanin nie może czuć się już bezpieczny w swoim kraju. Tę panikę wykorzystali jak zwykle cwaniacy lubiący robić łatwe interesy. Reklamowali w mediach różne urządzenia, m.in. specjalną, podobną do toalety publicznej kabinę w której Amerykanin mógł szybko skryć się w razie ataku terrorystycznego aby ocalić życie.

Niemniej, ta propaganda zagrożenia odniosła skutek, okazała się dość skuteczną bronią, pomimo tego, że w USA nie schwytano do tamtej pory ani jednego terrorysty mającego przy sobie bombę lub jakieś chemikalia powodujące nagłą śmierć.

Twórcy filmu mówią, że politycy z obozu Busha zaczęli traktować społeczeństwo amerykańskie jak stado baranów któremu można wszystko wmówić. Kongresmen Jim McDermott, lekarz psycholog mówi, że strach działa na ludzi i jest ulubionym środkiem demagogów. Dla niektórych polityków człowiek żyjący w strachu staje się łatwym materiałem do obróbki. Jego zdaniem była to świadoma, chytra, perfidna strategia Busha. Takimi właśnie metodami, zdaniem twórców filmu, starał się osiągnąć swój cel jakim było uzyskanie poparcia społecznego i usprawiedliwienie nielegalnej napaści na suwerenne państwo irackie. Była to zwykła demagogia o czym świadczy najlepiej fakt, że w czasie gdy społeczeństwo amerykańskie straszono w taki sposób, Bush spokojnie zagrywał sobie w golfa na swoim rancho w Teksasie. W podobny sposób zachowywał się prezydent-ojciec podczas wojny w Zatoce Perskiej. Mówił, że po zdobyciu Kuwejtu żołnierze irakijscy mordowali niemowlęta w szpitalach Kuwejtu, wyciągali je z inkubatorów po to, aby podusiły się, co okazało się później nieprawdą i za co musiał tłumaczyć się przed Kongresem. Szkoła ojca, jak widać, nie poszła na marne.

Warto dodać, że tę całą panikę związaną z terroryzmem rząd USA szerzył w okresie gdy brakowało pieniędzy na pensje dla policjantów i antyterrorystycznych ochroniarzy. W wielu stanach brakowało ludzi przeszkolnych do walki z terroryzmem. Na przykład, w Oregon posterunek policji jest często nieczynny z powodu braku personelu i nierzadko bywa tak, że w całym tym stanie jest na służbie w tym samym czasie zaledwie… ośmiu policjantów. Widzimy więc jak bardzo prezydent troszczy się o bezpieczeństwo swoich zastraszonych obywateli. Jego administracja nie zadbała o to, aby przeszkolić większą ilość ochroniarzy. Dlaczego? Ponieważ w tym wszystkim tak naprawdę nie chodziło o zagrożenie ze strony terrorystów. Bush i spółka wiedzieli o tym, chcieli tylko postraszyć naród, uczynić z Amerykanów biernych obserwatorów ich agresywnych planów militarnych. A o to w polityce mocarstwowej przede wszystkim chodzi.

Ta propaganda o rzekomym wyzwoleniu narodu irackiego spod tyranii Saddama Husseina i uwolnieniu świata od śmiertelnego zagrożenia z jego strony była mitem; mitem, w który o dziwo wielu Amerykanów uwierzyło, zwłaszcza ludzi z młodego pokolenia. W istocie była to napaść na suwerenny kraj; napaść do którego przyłączyła się również Polska ze swoim postkomunistycznym prezydentem na czele. Decyzję wysłania polskich żołnierzy do Iraku panowie Kwaśniewscy i Miller podjęli nie konsultując się z Sejmem. Za to wykroczenie obaj powinni byli odpowiadać przed Trybunałem Stanu. Niektórzy posłowie domagali się ukarania ich, ale sprawa jakoś ucichła.

Naród iracki nie został wyzwolony, wpadł z deszczu pod rynnę. Wywiady z Irakijczykami świadczą o tym, że Amerykanie nie przynieśli im wolności lecz nową niewolę, i to na wiele lat. Bush nie miał poparcia dla swoich militarnych planów ani na świecie ani, co najważniejsze, ze strony narodu irackiego. Miał jedynie dostateczne poparcie w swoim kraju, które wykorzystał. Saddam Hussein był dyktatorem karanym wcześniej przez inne kraje za swoje zbrodnie embargiem ekonomicznym. Była to, moim zdaniem, kara wystarczająca dla niego. Jest niemal pewne, że nie miał on nic wspólnego z atakiem terrorystycznym na USA w dniu 11 września 2001 roku. Podbój Iraku był zatem nielegalny. Angażując się w amerykańską awanturę w Iraku Polska popełniła wielki błąd. Można powiedzieć, że w ten sposób wdepnęła w polityczne błoto. Wielka szkoda. Myślałem dotychczas, że moi rodacy mają zwyczaj bić się „za naszą i waszą wolność”, a nie za „naszą i waszą niewolę”. Film ten pozwolił mi skorygować moje poglądy na niektóre sprawy.

“Saddam Hussein poczynił wielkie przygotowania, wydał wielkie pieniądze i podjął wielkie ryzyka aby wyprodukować i utrzymać w gotowości broń masowego rażenia… Saddam szkoli i wspomaga terrorystów” – kłamał jak z nut George W. Bush w przemówieniach do narodu. Sekretarz Stanu Colin Powell wtórował mu: “Podajemy wam fakty i wnioski oparte na solidnych źródłach, że Saddam Hussein jest gotowy położyć ręce na bombie nuklearnej”. Ale w lutym 2001 roku, czyli osiem miesięcy przed zamachem, ten sam Powell mówił: “Co się tyczy broni masowego rażenia, Saddam Hussein nie dysponuje środkami do jej produkcji i nie jest nawet zdolny do zbudowania wielkiej siły militarnej opartej na broni konwencjonalnej”. Condoleezza Rice – doradca d/s Bezpieczeństwa Narodowego USA, również twierdziła w tym samym czasie, że Hussein nie odbudował swojej potęgi militarnej po wojnie w Zatoce Perskiej. Widzimy więc, że politycy amerykańscy są jak łódź żaglowa zmieniająca kierunek zależnie od politycznych wiatrów.

Kres tym kłamstwom prezydenta na szczęście położyli Demokraci w Kongresie, ale niestety za późno, po podbiciu Iraku, kiedy Bush i jego drużyna, wykorzystawszy stosowny moment, podbili ten kraj. Ale na tym właśnie cała rzecz polega w polityce, umieć wykorzystać odpowiedni moment. Zwycięzcą w tej grze okazał się więc George W. Bush.

Do wojny w Iraku i Afganistanie potrzeba było jak najwięcej żołnierzy. Władze USA rozsyłały werbowników do wojska wszędzie, przeważnie do najbiedniejszych miejscowości USA. Werbowano przeważnie ludzi młodych z miejscowości gdzie panowało duże bezrobocie. Po przejściu krótkiego przeszkolenia, rekruci wysyłani byli na front. Wielu z nich nie zdawało sobie sprawy z tego, że są w istocie ofiarami drapieżnej polityki swojego prezydenta.

Na przykład, w mieście Flint, Michigan, bezrobocie wynosi około 50%. Co drugi statystyczny mężczyzna zdolny do pracy jest tam bezrobotny. Z takich właśnie miejscowości najchętniej złaszają się ochotnicy do wojska.

Warto dodać, że jak dotąd, tylko jeden członek Kongresu USA wysłał do Iraku swojego syna. Wszyscy pozostali nie chcą narażać swoich synów na niebezpieczeństwa tej wojny, która była w istocie wojną, nie o jakąś ważną sprawę, lecz o zdobycie nowych złóż ropy naftowej.

Prezydent Bush mówi, że żołnierze USA którzy zginęli w Iraku, polegli w walce o wolność dla narodu irackiego. Sekretarze Obrony Donald Rumsfeld i Wolfowitz zgodnie oświadczają: “Teraz Irakijczycy są w znacznie lepszej sytuacji aniżeli za czasów Saddama Husseina. Mogą robić wreszcie to, co chcą i czuć się naprawdę wolnymi ludżmi”. Pewien sierżant odbywający służbę w Iraku powiedział: “Musimy w tym kraju zaszczepić ideały demokracji i wolności, pokazać Irakijczykom że Amerykanie są tutaj po to, aby tych ideałów ich nauczyć, a nie po to aby rządzić tym krajem”.

Ale jak wygląda ta radość Irakijczyków z tej nowej wolności możemy dowiedzieć się choćby z tego co mówią inni żołnierze amerykańscy w tym filmie. Jeden z nich powiada: “Kiedy odbierasz komuś życie, to czujesz się tak, jakby została zniszczona jakaś część twojej duszy. Nie można zabić kogoś, nie zabijając jakiejś części samego siebie”. Ale Dick Cheney, wiceprezydent-geolog, którego firma Halliburton świetnie teraz prosperuje w podbitym Iraku w dziedzinie wydobycia ropy, jest innego zdania. Oto jego wypowiedź: “Wojna ta może skończyć się dopiero po kompletnym i trwałym zniszczeniu ich”. Sam Hitler nie powstydziłby się takich słów.

W filmie tym pokazane są też różne makabryczne sceny, m.in. znęcanie się młodych żołnierzy amerykańskich nad irackimi jeńcami wojennymi. Werbowani na prędce i niedoszkoleni żołnierze amerykańscy zabijają w Iraku, często bezmyślnie, niemal dla rozrywki, wielu niewinnych, bezbronnych cywilów, w tym kobiety i dzieci. Irakijczycy mszczą się na nich w partyzancki sposób.

Bush często zachowuje się dziwnie. Strojąc się w pióra obrońcy świata przed terroryzmem zaproponował aby żołnierzom amerykańskim służącym w strefie wojennej obniżyć pensje o 33%, czyli dokładnie o trzecią część, a benefity dla ich rodzin obciąć aż o… 60%. Sprzeciwił się także projektowi zwiększenia o jeden miliard dolarów funduszu na renty dla weteranów wojennych i poparł projekt zamknięcia paru szpitali dla rannych ze względu na zbyt wysokie koszta utrzymania ich. Ceny leków sprzedawane weteranom na recepty próbował podnieść dwukrotnie i sprzeciwił się projektowi płacenia pełnych wynagrodzeń dla rezerwistów.

Na przykład, kiedy sierżant Brett Petriken z miejscowości Flint, Michigan, zginął w Iraku na polu chwały, jego rodzinie wysłano czek za ostatni miesiąc, ale nie zapłacono za ostatnich pięć dni jego służby, ponieważ w tym czasie już nie żył, zginął pięć dni przed końcem tego miesiąca.

Kongresmen Clarke powiedział: “Mówili że nie zapomną o żadnym weteranie, ale zapomnieli o wielu z nich”. W okresie pierwszych 13 miesięcy wojny, co najmniej 5 tysięcy żołnierzy amerykańskich odniosło rany. Wielu z nich jest kalekami do końca życia, ma amputowane ręce, nogi, itd. Inwalidzi ci często narzekają, że rząd nie przyznał im renty odpowiedniej wysokości.

Wojna jest zawsze okazją dla pewnych firm do robienia dobrych interesów. Wiadomo, że USA jest teraz głównym graczem w irackim biznesie ropy naftowej. Irackich pól naftowych strzegą teraz przecież żołnierze amerykańscy. W związku z tym, przedstawiciele firmy Microsoft, DHL i innych korporacji zaprosili Dicka Cheyne’ego, wiceprezydenta i szefa firmy Halliburton na konferencję, aby dowiedzieć się od niego, ile pieniędzy można w Iraku zarobić. Film ten nie podaje co Cheney im obiecał, ale możemy domyślić się, że nie potraktował ich po macoszemu.

A ile zarabiają teraz w Iraku ludzie zatrudnieni przy wydobyciu ropy? Jeden z żołnierzy mówi: “Ja zarabiam od dwóch do trzech tysięcy dolarów miesięcznie, a kierowca autobusu firmy wiertniczej Halliburton, który pracuje tylko 40 godzin tygodniowo, zarabia miesięcznie od 8 do 10 tysięcy dolarów”.

Ameryka już dawno nie miała tak niepopularnego w świecie prezydenta jak George W. Bush. W światowych mediach jest on często przedstawiany jako kowboj z Teksasu. Reżyser filmu przedstawia go jako barbarzyńcę pazernego na ropę naftową, religijnego hipokrytę okrywającego swoją prawdziwą twarz pod maską pobożnych deklaracji i wielkich wolnościowych haseł. Moim zdaniem Bush do pięt nie dorasta n.p. Ronaldowi Reaganowi. Nawet Bill Clinton był od niego lepszym prezydentem. Ale w swoim kraju ma on wciąż spore społeczne poparcie, o czym świadczy choćby to, że ponownie wygrał wybory prezydenckie po podbiciu Iraku. Przeciętny obywatel amerykański jest widocznie zadowolony z tego, że jego stopa życiowa poprawia się. Ale jakim kosztem to się dzieje, mało go to obchodzi.

Gdyby prezydentem został Al Gore, to może nie doszłoby do wojny w Iraku. Wydaje się, że on nie jest tak pazerny na ropę naftową jak rodzina Bushów. Bushowie uwikłani byli w jakieś ciemne interesy z rodziną bin Ladenów. Coś w tych interesach nie grało, dlatego między innymi doszło do tragedii w dniu 11 września 2001 roku. Nigdy nie dowiemy się całej prawdy. Jedno jest pewne. Kryły się za tym wszystkim jakieś dziwne interesy możnych tego świata o których przeciętny śmiertelnik najczęściej nie wie i na które nie ma żadnego wpływu.

W połowie XIX wieku Amerykanie poszukiwali złota w Kolorado i Kalifornii. Dzisiaj poszukują ropy naftowej na całym świecie i głównie dlatego mieszają się w sprawy wewnętrzne krajów arabskich. W tym celu nielegalnie podbili Irak. Jest to bardzo niebezpieczna gra. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, iż wielkim nieszczęściem dla świata jest to, że w skład obecnych amerykańskich elit wchodzą ludzie, których obsesją jest poszukiwanie nowych złóż ropy naftowej na świecie. Za wydarzeniami z 11 września 2001 roku kryje się odwet Arabów za agresywną politykę Amerykanów wobec nich. Jak wiemy, pamiętna „gorączka złota” zabiła wielu Amerykanów. Ale była ona prawdopodobnie niczym w porównaniu ze współczesną „gorączką ropy naftowej”. Nie lubię dramatyzować, ale śmiem twierdzić, że ropa naftowa może stać się środkiem mogącym podpalić świat w którym żyjemy. Chciwość na nią niektórych wielkich, wpływowych polityków jest nienasycona. Bush nie musi już wiercić pustych szybów w swoim rodzinnym Teksasie bo ma teraz do dyspozycji zasobny w ropę Irak.

George Orwell napisał: “Nie jest ważne czy wojna toczy się na serio, czy nie. Zwycięstwo i tak nigdy nie jest możliwe. Toczy się ją, nie po to by wygrać, lecz po to, aby trwała jak najdłużej. Społeczeństwo hierarchiczne, klasowe, może istnieć tylko na gruncie biedy i ignorancji. Historia powtarza się. Każdy jej nowy rozdział nie jest w istocie czymś nowym, lecz powtórką tego, co już było wcześniej. W historii nie ma niczego nowego. Wojna toczy się pomiędzy klasą rządzącą a jej podwładnymi, czyli stanem niższym. W polityce nadrzędnym celem jest, nie podbicie Europy lub Azji, lecz zadbanie o to, aby struktura społeczeństwa hierarchicznego pozostała nienaruszona”.

Po obejrzeniu tego filmu przypomniały mi się słowa Jean Paula Sartre’a: “Kiedy bogacze toczą wojnę, wtedy giną biedni,” oraz Henry Millera: “Dopóki światem tym rządzić będą bogaci, nigdy nie zabraknie w nim wojen, chaosu i krzywdy ludzkiej”.

Jerzy Sędziak, lipiec 2005

© Copyright by Jerzy Sędziak

2025-02-25T09:44:33+00:00