MY NEW GUIDES

NOWE DROGOWSKAZY

Jego twórcy mówią, że prezydent-syn zawsze wzorował się na byłym prezydencie-ojcu i chciał mu dorównać. Wydaje się, że lekcje polityki pobierał właśnie od niego. A ojciec, zanim podjął wojnę z Irakiem w Zatoce Perskiej, sprzedał Saddamowi Husseinowi wielką ilość broni. Zatem podczas tej wojny ludzie Husseina strzelali do Amerykanów z broni zakupionych od nich. Przychodzi mi tutaj na myśl także sprawa muru berlińskiego. Kiedy padł ów mur, prezydentem USA był Bush-ojciec. Na wieść o tym zrobił rozczarowaną minę, podobnie zresztą jak ówczesna premier Wielkiej Brytanii Pani Margaret Thatcher, i powiedział: “rozwój wydarzeń jest zbyt szybki”. Znów widzimy co myślą naprawdę wielcy orędownicy wolności, lubiący wygłaszać światu piękne wolnościowe kazania polityczne i strojący się w pióra wyzwolicieli ujarzmionych narodów.

Po objęciu prezydenckiego urzędu Bush obstawił swoimi ludźmi najbardziej strategiczne dla niego stanowiska w administracji amerykańskiej i na świecie. Jamesa Bakera, byłego Sekretarza Stanu w okresie prezydentury jego ojca i prawnego przedstawiciela jego komisji wyborczej, mianował pod koniec 2003 roku swoim osobistym “legatem” do Iraku, mającym za zadanie rozwiązanie problemu krajowego zadłużenia tego kraju po wygranej wojnie, a ambasadorem USA w Arabii Saudyjskiej i doradcą do spraw finansowych mianował Roberta Jordana, pracownika Jamesa Bakera.

Twórcy filmu sprawdzili które firmy zarobiły na tragedii z dnia 11 września 2001 roku. Dan Briody, autor książki “The Halliburton Agenda” mówi, że najlepiej wyszła na tym firma Carlyle Group, której jednym z inwestorów była rodzina bin Ladenów i dla której pracuje do dziś były prezydent-ojciec George Bush. Tak się złożyło, że akurat dnia 11 września, czyli w dniu terrorystycznego ataku firma ta odbywała swoją doroczną konferencję inwestorów w Hotelu Ritz-Carlton w Waszyngtonie. Obecni byli na niej wszyscy jej stali członkowie m.in. były prezydent Bush, ojciec obecnego prezydenta, James Baker, John Major, Shafig bin Laden – przyrodni brat Osama bin Ladena, itd. Wszyscy ci biznesmeni zebrani w jednej sali widzieli w telewizji jak walą się wieże World Trade Center.

Rodzina bin Ladenów była, jak na ironię, jednym z inwestorów programu obronnego firmy Carlyle Group. Pociągało to za sobą poważne konsekwencje. Oznaczało praktycznie, że w razie zwiększenia przez USA wydatków na cele militarne, rodzina bin Ladenów, jako jej inwestor, otrzyma z tego wysokie profity. Sześć tygodni po zamachu terrorystycznym, firma ta zarobiła, w jednym tylko dniu… 237 milionów dolarów. Ale był pewien szkopuł. Po zamachu terrorystycznym jej wizerunek psuła rodzina bin Ladenów figurująca na liście jej inwestorów. Z tego względu skreślono bin Ladenów z niej, zmuszono do wycofania się z interesów.

Były prezydent-ojciec George Bush nie zraził się bynajmniej do Saudyjczyków po zamachu terrorystycznym na USA. Nadal spotyka się z rodziną bin Ladenów i załatwia z nią interesy handlowe. Nawet teraz, gdy Osama bin Laden jest już ścigany listem gończym jako międzynarodowy terrorysta, prezydent-ojciec nadal wyjeżdża służbowo do Arabii Saudyjskiej jako przedstawiciel firmy Carlyle Group, spotyka się tam z członkami jego rodziny i załatwia dla nich różne interesy. Argument niektórych komentatorów, że przecież reprezentuje on tylko swoją amerykańską firmę inwestycyjną jakoś dziwnie nie trafia mi do przekonania.

Prezydent USA zarabia oficjalnie około $400 tysięcy dolarów rocznie. Ale szacuje się, że przez okres 30 minionych lat Saudyjczycy zainwestowali w rodzinę Bushów i ich przyjaciół kwotę rzędu… 1,4 miliarda dolarów. W związku z tym, padają w filmie retoryczne pytania: “Kogo taki człowiek kocha bardziej? Czy Amerykanów z których ma tylko 400 tysięcy dolarów rocznie, czy arabskich szejków z których ma prawdziwą fortunę?” Taki polityk zapewne rozmyśla nocami, nie o tym jak dogodzić swoim rodakom, lecz o tym, jak dogodzić swoim arabskim dobroczyńcom. Uśmiechnięte twarze obu prezydentów, ojca i syna, podczas ich spotkań z szejkami arabskimi mówią wszystko. Nietrudno odgadnąć kogo kochają najbardziej. Nic dziwnego zatem, że obecnego prezydenta-syna znacznie bardziej obchodzą interesy ludzi bogatych i wpływowych, aniżeli potrzeby biedoty, której w Ameryce nie brakuje. Na wielkim przyjęciu galowym wydanym dla biznesmenów powiedział: “To imponujący tłum. Niektórzy nazywają was elitą, a ja nazywam was moim fundamentem”.

Tymczasem „Amnesty International” potępia Arabię Saudyjskią jako reżim gwałcący prawa człowieka. Ale cóż to może obchodzić obu prezydentów, ojca i syna? W wielkiej polityce takie drobnostki nie mają znaczenia.

Logicznie rzecz biorąc, śledztwo w sprawie zamachu na World Trade Center i Pentagon powinno było zostać wszczęte 12 września, czyli następnego dnia. Ale początkowo George W. Bush wszelkimi sposobami starał się powstrzymać Kongres przed wszczęciem tego śledztwa. Grał na zwłokę, bo wiedział, że przed podjęciem jakichkolwiek ważniejszych decyzji, wiele rzeczy musi uzgodnić z ambasadorem Arabii Saudyjskiej – swoim „chlebodawcą”. Widząc, że nie jest w stanie powstrzymać Kongresu przed utworzeniem własnej komisji, starał się nie dopuścić do utworzenia niezależnej komisji śledczej. Po zamknięciu przez Kongres śledztwa w sprawie ataku terrorystycznego na USA i opracowaniu raportu końcowego, Bush ocenzurował 28 jego stron. Widocznie uznał, że dokument ten zbyt bardzo obciąża jego ukochaną Arabię Saudyjską. Urzędnicy amerykańscy powiedzieli firmie NBC News wprost, że wiele tajnych źródeł związanych z tym zamachem terrorystycznym miało powiązania z Arabią Saudyjską.

Nic więc dziwnego, że rodziny ofiar zamachu miały pretensje do Arabii Saudyjskiej, a nie do Saddama Husseina. Prezydent Bush okazał się, ze zrozumiałych względów, głuchy na ich skargi na ten kraj. Widząc, że nie mogą liczyć na pomoc z jego strony, członkowie rodzin pięciuset ofiar zamachu wytoczyło rządowi Arabii Saudyjskiej i innym osobom zamieszanym w ten zamach własny proces. W odpowiedzi na ten pozew, rząd Arabii Saudyjskiej wynajął na swojego obrońcę prawnego Jamesa Bakera – człowieka z którym rodzina Bushów od wielu lat trzyma sztamę. Nic dodać, nic ująć.

Aby choć częściowo zrozumieć układy panujące w USA należy wziąć pod uwagę ilość pieniędzy jaką Saudyjczycy zainwestowali dotąd w ten kraj? Niektóre źródła podają, że jest
to kwota rzędu 860 miliardów dolarów. W przeliczeniu na inwestycje na Wall Street, czyli
po otrąceniu wszelkich długów i podatków, stanowi to gdzieś 6-7% ceny „towaru” o nazwie Stany Zjednoczone. Taka mniej więcej część USA jest nieoficjalną własnością Arabii Saudyjskiej. Saudyjczycy trzymają w bankach amerykańskich niebagatelną kwotę rzędu tryliona dolarów (tysiąca miliardów dolarów). Nietrudno odgadnąć co by się stało, gdyby stosunki pomiędzy obiema krajami popsuły się i Saudyjczycy wycofali swoje pieniądze z amerykańskich banków.

Nic dziwnego zatem, że Ambasada Arabii Saudyjskiej w Waszyngtonie jest strzeżona dzień i noc przez policję amerykańską, jak żadna inna. Saudyjski książę Bandar jest najlepiej chronionym ambasadorem w USA. Ma specjalną stałą sześcioosobową ochronę którą zapewnia mu Amerykański Departament Stanu. Przechodniowi nie wolno zbyt długo stać bezczynnie przed tą ambasadą i przyglądać się jej, bo może zostać zatrzymany przez policję, podobnie jak Polakom przez wiele lat po wojnie nie wolno było kręcić się w pobliżu Ambasady Amerykańskiej w Warszawie. George W. Bush niewątpliwie wiedział o jaką stawkę toczy się gra.

2018-12-22T16:43:39+00:00