MY NEW GUIDES

NOWE DROGOWSKAZY

Wolność wyznania i sumienia w czasach PRL-u

    Oczywiście takiej wolności nie było. Wie o tym każdy, kto przeżył choć kilka lat w PRL-u. Bardziej trafny byłby tutuł: „Reglamentacja swobód religijnych w czasach PRL-u”.

  Na wstępie zaznaczam, że nie będę omawiał sytuacji wszystkich kościołów i wyznań chrześcijańskich oficjalnie zarejestrowanych w czasach PRL-u, bo nie czuję się odpowiednio przygotowany do tego; ograniczę się tylko do paru mniejszościowych ugrupowań protestanckich, ponieważ miałem sporo do czynienia z nimi w okresie mojego dzieciństwa i młodości.

W Polsce przeżyłem połowę mojego życia, cały okres gomułkowski, gierkowski i stan wojenny, w związku z czym mam sporo osobistych doświadczeń i obserwacji; niektórymi z nich podzielę się niniejszym z wami. Prócz tego, skorzystam z publikacji jakie ukazały się kilka lat temu w sieci www, które pomogły mi lepiej zrozumieć przyczyny pewnych zjawisk w relacjach pomiędzy kościołami a ówczesnymi peerelowskimi władzami.

Powojenna konstytucja Polski obowiązująca od 1952 roku mówiła:

„Polska Rzeczpospolita Ludowa zapewnia obywatelom wolność sumienia i wyznania. Kościół i inne związki wyznaniowe mogą swobodnie wypełniać swoje funkcje religijne. Nie wolno zmuszać obywateli do niebrania udziału w czynnościach lub obrzędach religijnych. Nie wolno też nikogo zmuszać do udziału w czynnościach lub obrzędach religijnych. Kościół jest oddzielony od państwa. Zasady stosunku państwa do kościoła oraz sytuację prawną i majątkową związków wyznaniowych określają ustawy. Nadużywanie wolności sumienia i wyznania dla celów godzących w interesy Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej jest karane. (roz.7, art.70)

A zatem, Kościół był „oddzielony od państwa”, lecz nie mógł „godzić w interesy Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”. Od razu nasuwa się pytanie: co to mogły być za interesy? Nikt tego wówczas nie wiedział i nie mógł wiedzieć. W okresie stalinowskim, w interesy PRL godził nawet obywatel, który zbyt długo kręcił się w okolicach ambasady USA w Warszawie lub spotykał prywatnie z turystami z krajów zachodnich. W okresie gomułkowskim było już lepiej pod tym względem, a w okresie gierkowskim nawet znacznie lepiej. Wielu Polaków starających się o wyjazd do krajów zachodnich, położonych za Żelazną Kurtyną Zachód, w celach turystycznych, otrzymywało paszport bez większych trudności.

    Ja, i prawie cała moja rodzina uczęszczaliśmy przez wiele lat na nabożeństwa do zboru Zjednoczonego Kościoła Ewangelicznego w Warszawie i byliśmy jego członkami. Była to mała „ekumenia” założona w 1953 roku przez przedstawicieli pięciu protestanckich ugrupowań, za zgodą władz komunistycznych.  W pewnym źródle czytamy:

„Donosy, intrygi, niszczone życiorysy z działaniami tajnych służb i przemytem w tle…. – to nie opis filmu sensacyjnego, ale fragment rzeczywistości lat 80. w Zjednoczonym Kościele Ewangelicznym, z którego wywodzi się większość Kościołów ewangelikalnych w naszym kraju. Kościoły mniejszościowe w Polsce nie były w stanie zachować suwerenności wobec władz PRL. Nie stały za nimi miliony wiernych jak w przypadku Kościoła Rzymskokatolickiego (KrK), ale małe grupy wyznawców bez większych wpływów w katolickim społeczeństwie. Szybko padły one ofiarą komunistycznego reżimu, który je sobie podporządkował i zinstrumentalizował. Tak też było ze Zjednoczonym Kościołem Ewangelicznym (ZKE) skupiającym różne nurty ewangelikalnego protestantyzmu. Polityka władz PRL wobec mniejszości religijnych po 1956 roku zakładała działania ograniczające i reglamentacyjne wobec kościołów, które wytypowano jako przydatne narzędzie w walce propagandowej lub przeciwwagę dla KrK. Urząd ds. Wyznań (UdsW) kreował tę politykę przy pomocy Departamentu IV Służby Bezpieczeństwa Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, który powołano do inwigilacji i sterowania kościołami”.

I dalej:

„Jak wynika z dokumentów MSW komunistyczna agentura w Zjednoczonym Kościele Ewangelicznym z roku na rok powiększała się, służby dbały by władze kościelne były zdominowane przez ich informatorów, a wszelkie działania Kościoła kontrolowane”.

 Najsilniejszym bastionem niezdobytym w pełni przez komunistów był Kościół Rzymsko Katolicki (KrK). Władze widziały w nim silnego konkurenta i aby go osłabić, namawiały mniejszości wyznaniowe do włączenia się do wspólnej walki z nim. Wydały zezwolenie na otwarcie Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie, której studenci kształceni byli w duchu antykatolickim. Rektor tej uczelni, który był wykładowcą historii, często opowiadał swoim studentom o grzechach kościoła katolickiego i zbrodniach papiestwa. Wiedział że jest to konieczność, w przeciwnym razie władze mogłyby podjąć decyzję o zdjęciu go z urzędu, a nawet o likwidacji tej uczelni. Także zbory protestanckie, aby przypodobać się władzom, publikowały w swoich pismach i gazetkach zborowych, treści podważające autorytet i doktryny KrK.

   W moim domu i zborze Biblia uważana była za Słowo Boże i główny przewodnik do życia duchowego. A czytamy w niej:

„Ze względu na Pana, bądźcie poddani wszelkiej ludzkiej władzy: zarówno głowie państwa, jak i urzędnikom państwowym. (1P 2,13-17)
„Przypomnij im, aby zwierzchnościom i władzom poddani i posłuszni byli” (Tyt. 3,1).
„Bądźcie posłuszni władzom sprawującym rządy. Każda władza pochodzi bowiem od Boga. Ci, którym podlegacie, również zostali więc powołani przez Niego. Kto przeciwstawia się władzy, burzy porządek ustanowiony przez Boga i sam ściąga na siebie karę… Będąc na usługach Boga, (władza) wymierza karę tym, którzy postępują źle. Dlatego należy się jej podporządkować. (Rz 13,1-7)

Tak uczyli sami apostołowie pierwotnych chrześcijan żyjących w krajach należących do imperium rzymskiego na czele którego stali pogańscy cesarze rzymscy. Dziwi mnie jednak, że tak wielu chrześcijan w naszym kościele, pamiętających dobrze czasy stalinowskie i okupacji niemieckiej, też uznało te słowa za nakaz Boży. W każdym razie, starsi bracia naszego kościoła byli posłuszni komunistycznej władzy, a wielu z nich nawet jej narzędziami. Ale skutki ślepego posłuszeństwa temu wątpliwemu „Słowu Bożemu” jakim jest Biblia, okazały się, mówiąc oględnie, żałosne.

Kanada w której mieszkam od dawna, jest wolnym krajem. Władza nie nęka nikogo, kto nie łamie prawa. Nie interesuje ją co dzieje się w kościołach, meczetach, synagogach, pagodach i innych miejscach kultu, o ile ludzie którzy w nich zbierają się przestrzegają prawa i nie zakłócają porządku publicznego. Religie mają swoją autonomię i traktowane są przez władze federalne i prowincyjne na równi z instytucjami świeckimi. Zresztą tak powinno być, i tak jest, w każdym wolnym kraju.

Natomiast w czasach PRL-u nie wystarczyło przestrzegać prawa, aby móc awansować społecznie; trzeba było jeszcze okazywać dużą lojalność wobec władzy i służyć jej interesom. Prawo było fikcją, liczyło się prawo silnego. A tą siłą była oczywiście niepodzielna władza komunistyczna ze swym aparatem. W zakładach pracy wszystkie ważniejsze stanowiska były obsadzane przez ludzi z tak zwanych „układów”. Nie wystarczyło dobrze wykonywać swoją pracę i słuchać przełożonych. Trzeba było oprócz tego „należeć”. Wiedząc o tym, ludzie zapisywali się do partii, przeważnie dla kariery. Członkami PZPR byli w większości, nie komuniści z przekonania, lecz karierowicze, oportuniści i konformiści. Mówiono o nich „Mierny, bierny, ale wierny”. Krążył nawet dowcip, że władza ma wydać ustawę zabraniającą budowy kościołów o kształcie podłużnym lub prostokątnym. Od tej pory wolno będzie budować tylko kościoły okrągłe, żeby partyjniacy nie mogli chować się nich po kątach.

  Większość moich rodaków żyła w jakimś marazmie, nie zdawała sobie w pełni sprawy z tego, jak bardzo rzeczywistość w ich kraju jest zafałszowana. Komuniści opanowywali wszystkie sfery życia, nie tylko politycznego i społecznego. lecz nawet prywatnego. Chcieli wiedzieć wszystko o wszystkich, jak towarzysz Stalin. Pomagała im w tym cała rzesza agentów, nawet pastorzy, kaznodzieje i księża-spowiednicy. Wielu księży łamało tajemnicę spowiedzi, a co szósty statystyczny ksiądz współpracował z SB i donosił na opozycję. Każdy kandydat ubiegający się o jakiś ważniejszy urząd, w oficjalnym, zarejestrowanym przez władze kościele protestanckim, musiał zostać zaakceptowany przez Urząd do spraw Wyznań. Innymi słowy, nikt nie mógł zostać pastorem, prezbiterem lub biskupem okręgowym bez zgody władz komunistycznych. To one praktycznie mianowały ludzi na te stanowiska, decydowały o tym, kto ma prawo głosić ewangelię w tym kraju.

Zjednoczony Kościół Ewangeliczny, do którego należeliśmy, jak wspomniałem wcześniej, był instytucją spenetrowaną przez SB. Nawet zachodni kaznodzieje przyjeżdżający do Polski musieli płacić bezpieczniakom haracz, a ściśle jakąś kwotę w zachodniej walucie. Aparaty podsłuchowe zainstalowane były wewnątrz naszego budynku kościelnego, przeważnie w okolicach szatni, o czym mało kto z nas wtedy wiedział. Były to więc układy działające w specyficznej symbiozie; korzyści z nich czerpali zarówno duchowni jak i agenci SB.

W tym źródle czytamy:

„Rozpoznawanie konkretnych zagrożeń i wrogów zewnętrznych władzy komunistycznej wśród środowisk kościelnych było również zadaniem agentury komunistycznej wewnątrz ZKE… W zborze warszawskim było w latach 1969-1972 około 300 osób przychodzących na nabożeństwa. Był to zbór Wolnych Chrześcijan kierowany przez Stanisława Krakiewicza – tajnego współpracownika SB, pseudonim „Jan Bąk”, prawą jego ręką był też Kazimierz Muranty – tajny współpracownik SB o pseudonimie „Marian”. Do zboru tego należał też Czajko Edward, tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa MSW (jego brat rodzony Mieczysław Czajko ze Szczecina TW ps. „Ewangelista”)”.

Następnie:

„Z analizy tych raportów widać, jak gęsta była sieć tajnych współpracowników w radzie ZKE, co powodowało, że zbierali oni informacje również jeden na drugiego, donosząc na siebie, a czasami dekonspirując się. Częstą praktyką UB było werbowanie agentów w celu kontroli innych tajnych współpracowników. Dzięki takiej ilości informatorów we władzach kościelnych UB mogła widzieć różne wydarzenia z kilku perspektyw oraz rozgrywać rozmaite sprawy poprzez walki frakcyjne, co skrzętne wykorzystywano przez cały czas istnienia tego Kościoła”.

Poza tym, wielu pastorów i kaznodziei było w tym okresie utrzymywanych przez bratnie kościoły amerykańskie, brytyjskie, zachodnio-niemieckie i inne. Dzięki temu stać ich było na wyjazdy zagraniczne, kupno samochodów, a nawet wybudowanie własnych domów. Gdyby żyli z małej kościelnej pensji i skromnych ofiar swoich parafian, to na pewno nie mogliby sobie na takie rzeczy pozwolić. Byli wśród nich nawet duchowni zarejestrowani jako tajni agenci SB. Znam niektórych dość dobrze, ale nie będę wymieniać ich z nazwiska. Wystarczy, że powiem, iż byli to ludzie na wysokich stanowiskach w ZKE.

  A w Rosji było jeszcze gorzej. Znany amerykański ewangelista Billy Graham, który przez wiele lat nie otrzymywał zezwolenia na przyjazd do Rosji, ze względu na swoje antykomunistyczne poglądy, które otwarcie propagował, stał się ofiarą oszustwa. W 1982 roku uzyskał wreszcie pierwsze pozwolenie na przyjazd do tego kraju, lecz został wprowadzony w błąd przez władze państwowe i kościelne. Rosyjscy pastorzy i kaznodzieje zdołali go przekonać, że wbrew temu co słyszy się na Zachodzie, chrześcijanie w Rosji cieszą się dużą swobodą i wolnością. Po powrocie do USA Graham zaczął publicznie mówić o wolności religijnej panującej w Rosji. Od razu zwaliła się na niego fala krytyki. „Nie wypowiadaj się w sprawach o których nie masz zielonego pojęcia” – mówiono mu. „Przecież ci wszyscy pastorzy i kaznodzieje w Rosji są ludźmi mianowanymi na swoje stanowiska przez władze sowieckie po to właśnie, aby przedstawiać gościom z krajów zachodnich, takim jak ty, fałszywą rzeczywistość”. I tak oto, ów „największy” ewangelista świata, okazał się naiwniakiem.

  Komuniści nigdy nie szli na ustępstwa wspaniałomyślnie, bezinteresowanie; niczego nie dawali za darmo. Obowiązywała zasada „coś za coś”. Aparatczycy wtykali nos wszędzie i we wszystkim szukali korzyści dla siebie. Najpierw karano ludzi za cinkciarstwo, czyli nielegalny handel zachodnią walutą, a potem bezpieczniacy byli największymi cinkciarzami w Warszawie. Wszystkie prostytutki hotelowe były na ich usługach. Lecz aby móc pracować w hotelach, musiały wyciągać od swoich klientów pewne ważne informacje. Wielu księży katolickich też współpracowało z władzami, i to nawet nie z przymusu, lecz dla korzyści osobistych. Tym, którzy figurowali na liście tajnych współpracowników znacznie łatwiej było uzyskać paszport. Po powrocie z zagranicy musieli jednak zdawać władzy ustne lub pisemne sprawozdania z tych wyjazdów.

  Kiedy komunizm wreszcie upadł i upragniona wolność powróciła do Polski po latach zniewolenia pojałtańskiego, kościoły wiedziały, że muszą rozliczyć się jakoś z tej niezbyt chlubnej przeszłości.  Brak dekomunizacji i lustracji w tym kraju, dodatkowo ułatwiał im rozwiązanie tego problemu. Starsi w zborach protestanckich ustalili, że najlepszym wyjściem będzie nawołanie do pokuty tych słabych braci, którzy dali się wciągnąć we współpracę z SB, a tym z nich, którzy okażą żal za grzechy, należy wybaczyć.

Tak należy czynić – myśleli – bo czyż nie ma w Biblii nauk o przebaczeniu, posłuszeństwie władzy, przypowieści o Synu Marnotrawnym, itd.? W ten sposób rozgrzeszyli wielu agentów bezpieki. To właśnie dziwi mnie i zdumiewa najbardziej. Ktoś, kto latami wysługiwał się czerwonemu diabłu, donosił na swoich braci w wierze, zdradzał ich, i Bóg wie ile im w ten sposób zaszkodził, mógł po odbyciu krótkiej pokuty, być znów uznany za normalnego brata w Chrystusie; a co więcej, mógł nawet głosić kazania i pouczać innych jak należy żyć etycznie, moralnie. Moim zdaniem, takim podejściem do sprawy starsi pokazali, iż nie mają pojęcia czym jest prawdziwa pokuta.

Pamiętam też jak w czasie stanu wojennego pewien dziennikarz telewizyjny, ubrany w żołnierski mundur odczytał tekst podziękowania jaki wpłynął do Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego od przedstawicieli paru kościołów protestanckich, w tym od Zjednoczonego Kościoła Ewangelicznego, za to, że w tym trudnym okresie władza nie zabrania im zbierać się na nabożeństwa w kaplicach. To tylko jeden z wielu przykładów na to, jak bliskie były wówczas układy tych kościołów z władzami reżimowymi.

   Pastor naszego zboru Stanisław Krakiewicz, był zarazem prezesem Zjednoczonego Kościoła Ewangelicznego. Obie te funkcje pełnił przez wiele lat. Jak wspomniałem, władza uważała go za swojego człowieka. Figurował na ich liście jako tajny współpracownik o pseudonimie „Jan Bąk”.

W jednym ze swoich artykułów opublikowanych na łamach miesięcznika „Chrześcijanin” pisał:

„Państwo Ludowe, w którym z łaski Bożej żyjemy i pracujemy, zagwarantowało wszystkim obywatelom wolność religijną i po raz pierwszy w naszej historii narodowej tak konsekwentnie zaprowadziło pełne równouprawnienie wszystkich wyznań, a także zapewniło wszystkim Kościołom równe prawa w ramach obowiązującego ustawodawstwa państwowego. Stosunek państwa do Kościoła oparty został na zasadach równości i wolności. Nie tylko z historii, ale z własnych doświadczeń życiowych znamy fakty nietolerancji i dyskryminacji. Władze naszej Ojczyzny wyrównały dług zaciągnięty wobec historii, ustanawiając jednakowe prawa dla wielkich i małych społeczności kościelnych”.[1]

Ale czym była ta „wielka rzecz”, ta wolność i równość w praktyce, wszyscy dzisiaj wiemy. Następny prezes tego kościoła był również tajnym współpracownikiem bezpieki. To samo źrodło podaje:

„Pastor Edward Czajko został zarejestrowany jako TW „Stanisław” 26.04.1977 r, a wyrejestrowano go z czynnej sieci agenturalnej dopiero 22.01.1990 r. Jak wynika z dokumentów SB dotyczących inwigilacji Zjednoczonego Kościoła Ewangelicznego, TW „Stanisław”, był jednym z głównych źródeł poprzez, które SB rozpracowywała ten Kościół w latach osiemdziesiątych”.

I dalej:

„W czasie posiedzenia nikt z uczestników nie wychodził z wnioskiem ewentualnego zakazu brania udziału wyznawców ZKE w działalności Komitetów Ocalenia Narodowego. (Były to komitety poparcia dla Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, która przejęła władzę w PRL w okresie stanu wojennego – przypis A.C.). Jedynie w rozmowach kuluarowych przedstawiciele Stanowczych Chrześcijan ze zborów cieszyńskich stwierdzili, że chcieli włączyć się do tych działań, które torpedował przewodniczący zboru Guńka twierdząc, że kościół nie powinien angażować się w działania o charakterze politycznym.
W związku z takim stawianiem sprawy przez Guńkę prezes ZKE – E. Czajko polecił, aby wyznawcy ZKE czynnie uczestniczyli w pracach KON, gdyż przede wszystkim są obywatelami Polski, a następnie wyznawcami ZKE.”

Jak widzimy, sam prezes ZKE był zdania, że trzeba bardziej słuchać militarnej władzy, odpowiedzialnej za zbrodnie stanu wojnnego, niż głosu własnego sumienia. Warto dodać, że funkcję prezesa ZKE pełnił on przez 7 lat, a przez 20 lat funkcję pastora zboru zielonoświątkowego w Warszawie.

Takich właśnie przewodników duchowych mieliśmy w czasach komuny.

A co się tyczy KrK – oczywiście byli i księża-patrioci, jak Popiełuszko, Niedzielak, Suchowolec którzy zapłacili najwyższą cenę w walce o wyzwolenie kraju z komunistycznej niewoli, ale było wielu księży zdrajców, i to nawet w samej hierarchii, jak na przykład Jankowski, kapelan Solidarności, Wielgus, Czajkowski.

   Wszystko było zafałszowane w kraju zwanym Polską Rzeczpospolitą Ludową, także życie religijne. My, zwykli członkowie zboru, mieliśmy blade pojęcie o tym; kim byli niektórzy starsi zasiadający w radach zborowych i w radzie kościoła. Naiwnie wierzyliśmy, że nasz zbór jest w całości zgromadzeniem dzieci Bożych.

  W owych czasach także Kościół katolicki, choć znacznie silniejszy liczebnie, był mocno ograniczany w działalności. Przez wiele lat musiał, że tak powiem, siedzieć cicho. Pierwsze msze zaczęto nadawać przez radio dopiero w 1976 roku, czyli 31 lat po wojnie. Po 1989 roku sytuacja poprawiła się w znacznym stopniu. KrK odzyskał nie tylko pełne swobody lecz i znaczne wpływy i przywileje, a to głównie dzięki staraniom papieża Jana Pawła II i ustępstwom na rzecz Kościoła poczynionym przez ówczesnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, ex-komunisty i aparatczyka.

   Jednak szybko okazało się, że były to prawa i przywileje zbyt daleko idące. Polska stała się klerykalnym, na poły wyznaniowym, a nie świeckim, jakim być powinna. Patrząc teraz na to wszystko z perspektywy czasu, zastanawiam się, które miejsce Krk było właściwsze – to obecne, czy to z czasów komuny. Uważam że jednak to z czasów komuny i nie dziwi mnie, że coraz częściej słychać w Polsce głosy „Stop klerykalizacji kraju !”, „Stop dofinansowywania Kościoła z publicznych pieniędzy!”, itd.

 

Jerzy Sędziak, listopad 2019

© Copyright by Jerzy Sędziak

Artykuł na pokrewny temat

  1. [1]Polska – to wielka rzecz. W: Stanisław Krakiewicz: Aby byli jedno. Warszawa: ZKE, 1975, s. 139-142
2025-02-20T13:49:03+00:00